Uroczo i niezwykle estetycznie wydana książeczka Haliny Pawlowskiej to sympatyczna i humorystyczna opowiastka o Oldze, kobiecie od dzieciństwa pełnej kompleksów wynikających z niezbyt dużej urody i tuszy, która za wszelką cenę chce czuć się szczęśliwą, a swoje szczęście widzi tylko w trwałym związku z mężczyzną. I takim wydaje się być małżeństwo z przypadkowo poznanym Andrzejem, które przetrwało 10 lat i zaowocowało synem Marcinem, który został Oldze na pociechę, gdy mąż / architekt / w czasie, gdy ona chcąc mu dorównać statusem społecznym, by nie musiał się jej wstydzić, motała się między uczelnią i domem chcąc wszystkiemu naraz poradzić, znalazł sobie młodszą i mniej zajęta panienkę. Okazało się, że wszystkiego na raz mieć nie można, gdyż trudno sprostać równocześnie roli studentki, żony i matki . I tak Olga, przyszła absolwentka psychologii, zostaje 38 letnią rozwódką. Po ukończeniu studiów podejmuje pracę w poradni rodzinnej i liczne próby zmiany swego statusu rozwódki wciąż licząc na poznanie tego, który zostanie już tym jedynym. A w jaki sposób próbuje to osiągnąć i czy jej się to uda można się dowiedzieć czytając tę niewielką i napisaną można rzecz stylem telegraficznym, całkowicie pozbawionym emocji, książeczkęzabarwioną ironią i czeskim humorem pozwalającą polubić mimo wszystko jej bohaterkę, która upada i podnosi się by znów próbować osiągnąć swój cel.
Ta mini powieść może być niezłym panaceum na odreagowaniedla kobiet po przejściach.Chociaż nie jestem przekonana czy my Polki potrafimy reagowaćjak Czeszki.
Dzisiaj 30 listopada, koniec miesiąca, a więc dobiegł czas niektórych wyzwań, w których biorę udział. Nie wiem czy dzisiaj uda mi się napisać opinie/ chociaż na Andrzejki się nie wybieram/ o przeczytanych książkach dlatego w tym poście przedstawię tylko to co przeczytałam i w ramach, którego wyzwania / nie jest tego dużo/, a także ostatnie listopadowe nabytki książkowe, których miało być więcej, ale nie dotarły . Udało mi się w tym miesiącu w 100% zrealizować listopadowe wyzwanie sardegny trójka e-pik . Ostatnia przeczytana książka to "Zdesperowane kobiety postępują desperacko", którą napisała Halina Pawlowska z sąsiadującymi z nami Czechami. Udało mi się również załapać w tym miesiącu w wyzwaniu Z literą w tle u Jenah przeczytawszy Selmy Lagerlof "Gostę Berlinga" . Z książką tą wzięłam również udział w Projekcie Nobliści. Jeszcze tylko opinie, a to już bardziej skomplikowane dla mnie niż samo czytanie.
A teraz nabytki :
Malowany welon zdobyty naFincie.pl. Uroczo wydane "Fanaberie" zaś to zdobycz w konkursie uanetapzn. Miłego andrzejkowaniażyczę.
dowiedziałam się nie tylko o tej 182 już rocznicy, ale również o pięknie napisanym poście rocznicowym na blogu Notatnik Kaye, który szczerze polecam.
A ja tylko wrzucam znaleziony na you tube piękny Mazur Wojenny.
Rzuciłam okiem czy też nasza misyjna TVP 1 chociaż wspomina o tej rocznicy, ale nie jedynie na TVP Historii są filmy, a nie każdy tę Historię ogląda. Pozostałe media albo straszą albo bawią, jak zwykle.
Strona o Bogu i życiu dla niewierzących,
wierzących, wątpiących, poszukujących, tych, którym się wydaje, że
wierzą i tych, którym się wydaje, że nie wierzą. Ks.Mieczysław
Puzewicz
I na tej stronie widnieje tekst na dzisiaj, który pozwolęsobie przytoczyć :
"O wielu rzeczach nie mówimy. Być może o najważniejszych. I to chyba
dobrze. Roztrząsanie tego, co decyduje o życiu i sensie, nie jest
słuszne ani konieczne.
Rozgadany świat pytluje bez przerwy, jakby w obawie, że kiedy zamilczy,
to zniknie. Chodzi o to, żeby gadać, gadać i gadać, paplać, miętolić,
nadawać i jargolić. Gigantyczna maszyna produkcji słów, komunikatów i
fraz bez żadnego znaczenia. W ulewie słów nie ma czasu na myśl, jakieś
zmaganie z sensem, próbę zrozumienia, dociekanie i namysł. Żyjemy w
mimowolnym nawrocie do marksistowskich utopii, w których ilość miała
przechodzić w jakość. Brednie i nonsensy zyskały prawo bytu w każdym
medium.
Tym bardziej potrzebujemy stref ciszy, bardziej może niż przyrodniczych
„obszarów chronionych”. Warto mieć jakieś ulubione drzewo, przy którym
zamilczymy, wpatrzeni w konary i gałęzie, ostatnie liście i pierwotny
kształt natury. A lepiej jeszcze mieć mały kąt w samym sobie, gdzie nie
dociera jazgot świata. Izba ciszy i spokoju.
Coraz bardziej rozumiem dlaczego Pan Bóg milczy. Ma za dużo do
powiedzenia. Nie chce się poddać wysłowieniu, wygadaniu, interpretacji i
reinterpretacji. Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby Pan Bóg
zabrał głos w tych wszystkich sprawach, o jakie się Go dziś oskarża?
Musiałby co minutę udzielać wywiadu we wszystkich możliwych telewizjach i
radiostacjach, oczywiście zaczynając od tych sprzyjających Mu, czyli
katolickich.
Milcząc najwięcej dowiadujemy się o własnym życiu, śmierci, i miłości. I jakoś upodobniamy się do Pana Boga.
Boże milcz jak najdłużej, może choć trochę Cię pojmiemy."
A na dobry dzień piosenki w wykonaniu Tomka Kamińskiego
Dzisiaj mój blog osiągnął dla mnie magiczną dla innych może pechową 13 - kę tyle, że zwielokrotnioną o kilka zer.
tysięczny gość zawitał dzisiaj do mnie wprawiając mnie tym w dobry nastrój. Dziękuje wszystkim, którzy stale do mnie zaglądają i tym, którzy od czasu do czasu wpadają . A szczególnie tym, którzy bywa czują potrzebę skomentowania tego czy owego co się na blogu pojawi.
Witam nowych obserwujących i dla wszystkich sympatycznych spacerowiczów po moim blog piosenka z grupy wspomnieniowych.
Specjalnego konkursu z tej okazji nie będzie ale będzie tak, jak zapowiadałamtu .
Nie bardzo wiem, jak ta książka, wydana w 1985 roku przez Wydawnictwo Pallottinum, trafiła do mojej biblioteczki. Prawdę mówiąc nie paliłam się jakoś do jej przeczytania, ale pomyślałam, że skoro mamy Rok Wiary to warto by poczytać o ludziach, którzy nie tylko żyli wiarą, ale byli jej herosami, a z pewnością wyjdzie to na dobre dla mojej mdłej wiary. I się nie myliłam. Wilhelm Huenermann, niemiecki pisarz katolicki i zarazem ksiądz, najbardziej znany z biografii rzymskokatolickich świętych, w swej książce "Ojciec Damian " w piękny i wyrazisty sposób ukazał niezwykłego pod każdym względem człowieka, dzisiaj już świętego, Józefa de Veuster, Flamanda urodzonego 3 stycznia 1840 w Tremelo w Belgii, który w wieku 19 lat wstąpił do Zgromadzenia Najświętszych Serc Jezusa i Maryi w Leuven przybierając imię Damian. Kim był ten Flamand , którego w 2005 roku w plebiscycie zorganizowanym przez belgijską telewizję uznano za najznakomitszego Belga w historii tego kraju. Ojciec Damian Veuster urodził się jako siódme dziecko w średniozamożnej, chłopskiej rodzinie, która wychowywała swe dzieci w duchu wiary chrześcijańskiej i patriotyzmu ucząc miłości do Boga i Flandrii, która była ich ukochaną ojczyzną, a także dbała o ich kształcenie. Zaowocowało to poświęceniem się służbie Bogu przez czwórkę młodych Veusterów. Huenermann przedstawia Józefa Veustera jako gorącego patriotę, który przeznaczany przez ojca do przejęcia gospodarstwa długo się sprzeciwiał wysłaniu go do szkoły handlowej tylko dlatego, że musiał tam uczyć się mówić po walońsku / Belgia w tym czasie wstrząsały konflikty na tle językowo-kulturowym/. Przyzwyczajony do pracy na roli, którą lubił wykonywać długo opierał się również wyraźnemu i mocnemu powołaniu do poświęcenia swego życia pracy na innej roli niż ta, którą ukochał cały swym sercem. W końcu jednak w wieku 19 lat zdecydował obrać drogę służby Bogu z myślą o tym, że zostanie księdzem. I tu spotkał go na wstępie zawód, gdy usłyszał iż jest za stary na to, by podjąć studia, gdyż może sobie nie poradzić z łaciną, i że w tej sytuacji może zostać tylko bratem zakonnym. Józef obdarzony jednak silną wolą popartą zdolnościami i samozaparciem podjął się walki o realizację swych marzeń i spełniło się to czego pragnął.Przyjęto go na Uniwersytet w Lowanium / Leuven/. Po ukończeniu studiów zdecydował się zostać misjonarzem i jeszcze przed konsekracją wypłynął wraz z innymi misjonarzami na Hawaje, by po długich miesiącach żeglugi na "Pływającym klasztorze", jak marynarze nazywali statek wiozący misjonarzy dopłynąć do portu w Honolulu. Tam w katedrze, 24 maja 1864, został wyświęcony na księdza i po niedługim czasie objął pierwszą parafię, później następną. Dobrocią wypływającą z ogromnej wiary jaką przepełnione było jego serce, wiary pełnej pokory, która pomagała mu przetrwać chwile trudne, chwile osamotnienia i pomagała przełamywać nieufność a nawet początkową wrogość tubylców, i która dodawała mu sił by z ogromnym samozaparciem nie tylko służyć ich duchowemu rozwojowi, ale również poprawiać ich byt, zdobywał miłość i wdzięczność tych, do których został posłany. Tu po raz pierwszy spotkał się z trądem, straszną, nieuleczalną w tamtych czasach chorobą, która wykluczała zarażonych nią ze społeczeństwa ludzi zdrowych. Wszyscy zarażeni trądem byli umieszczani na wyspie Moloka, gdzie zdani jedynie na siebie żyli w przerażających warunkach bez pomocy medycznej. Na Molokai nie było również księdza, mimo, iż i tam byli również chorzy chrześcijanie, więc gdy Biskup Maigret poruszył problem konieczności wysłania na wyspę misjonarza Ojciec Damian poprosił o skierowanie go tam. Twardy, flamandzki chłop, silny duchem wiary i ciałem, ale mimo to odczuwający ogromną tęsknotę za pozostawioną Flandrią w tej nowej ojczyźnie dokonał dzieł niezwykłych. W ciągu 16 lat pobytu na wyspie z trędowatymi był w jednej osobie księdzem, lekarzem i pielęgniarką, a także żywicielem, grabarzem i przyjacielem wszystkich a szczególnie młodocianych ofiar trądu. Przywracał im godność ludzką, dbał o ich dusze i ciała budując razem z nimi kościół i nowe domostwa. Całe swoje, pełne pokory wobec Boga i ludzi, życie kapłańskie poświęcił służbie Bogu i swoim podopiecznym, a umierając na trąd, którym się zaraził zrealizował swoje dziecięce marzenie, by zostać bohaterem, jak Ci, o których nauczyciel czytał im w szkole.
I w nimbie tego heroizmu syn flamandzkiego chłopa 3 maja 1936 roku powrócił po długiej nieobecności do swej ojczyzny, którą opuszczał z krwawiącym sercem, a która witała go jak swojego bohatera. Książka napisana żywym i pięknym językiem w niezwykły sposób przybliża nam postać wielkiego kapłana, jego zmaganie się z powołaniem, a później całkowite oddanie się i zaufanie Bogu oraz Maryji , które pozwoliło mu dokonywać heroicznych czynów. Zawarte w niej opisy dają również obraz życia w XIX wieku w walońskiej części Belgii jak również na Hawajach. Czytałam ją z dużą przyjemnością i chłonęłam emanująca z niej żywą wiarę, jakiej dzisiaj w naszym zeświecczonym świecie trzeba nam bardzo. Gdybyśmy sobie dzisiaj zadali pytanie na jakie poświęcenie byłoby nas stać - to jaka byłaby nasza odpowiedź, gdy zdarza się nie znajdujemy czasu nawet dla najbliższych tłumacząc się brakiem czasu, zagonieniem. A co z naszą pokorą, gdy kieruje nami nasze rozdęte ego wmawiające nam, że to my jesteśmy najważniejsi i że liczy się to co dla nas jest najlepsze, a jeszcze utwierdza w nas w tym świat zewnętrzny. / Zdjęcia poza okładką książki pochodzą z internetu/ Książkę przeczytałam w ramach wyzwań :
Opinia o "Ojcu Damianie" , którego czytanie już chwilę temu skończyłam powinna się dzisiaj urodzić. Ale ten post o czym innym.
Kiążkowcu drogi to dla Ciebie : powinno dotrzeć przed Mikołajem.
Witam kolejne osoby obserwujące mój blog i zapraszam do zaglądania i czytania, a czasem i do posłuchania wspomnieniowych utworów. Dzisiaj wspominamy po francusku.
Jaki ten Ormianin miał głos. Duet przepięknie brzmi.
Dzisiaj jak na listopad mamy całkiem ładny dzień. Słońce przebija się przez chmury, jest dość ciepło i jasno co poprawia od razu nastrój i sprawia, że chce się żyć. Ja już spacer odbyłam i dotleniłam organizm, i mogę w miarę przyjemnym nastroju wykonywać zwykłe prace domowe, z powodu których jednak nie uda mi się wrzucić dzisiaj na blog opinii o przeczytanym już "Ojcu Damianie", który poruszył moje niezbyt czułe serce, gdyż powiało z tej książki żywą wiarą , o jakiej na co dzień nam się nawet nie śni . Kończę również "Gostę Berlinga" Selmy Lagerlof i czytam Haliny Pawlowskiej "Zdesperowane kobiety postępują desperacko", a także "Zranionego Pasterza" Daniela Ange. Tak coś dla rozrywki i dla ducha również. To pozwoli mi się wywiązać z kilku wyzwań. Sympatycznie spędzonego zapiątku życzę każdemu miłemu gościowi, a piosenkę dedykuję wszystkim, a szczególnie tym, których cieszą małe rzeczy tak jak mnie. .
Już pewno jeżeli nie wszyscy, którzy książkę otrzymali od autora, to przynajmniej większość z nich swoje recenzje napisała. Jak zdążyłam się rozejrzeć po blogach recenzje są w znacznej większości bardzo pozytywne i obszerne więc nie widzę potrzeby dużo się rozpisywać. Niemniej wreszcie i ja coś napisać muszę, by być w porządku wobec autora, który dał do zrozumienia, że nie zależy mu ani na czasie, ani na wazelinie. Wpierw rozważmy do jakiego gatunku literackiego książkę należało by zaliczyć. Jeżeli jest to kryminał, jak się sugeruje w recenzjach to z pewnością nie klasyczny lecz co najwyżej thriller czyli po naszemu dreszczowiec, którego akcja ma wywołać u czytelnika dreszcz emocji. A czy taki dreszcz emocji u mnie wywołała? Niby mamy tu do czynienia z budowaniem napięcia, z niepewnością tego co się wydarzy i nawet niezwykle zaskakujące zakończenie. Jednakże to zakończenie poprzedzone zostało fabułą, która stała się w kluczowym momencie nieadekwatna do tytułu. Akcja książki ograniczona jest miejscem i czasem. Toczy się w zasadzie w jednym miejscu, w bardzo krótkim czasie i wśród niewielkiej liczby postaci. Główną postacią jest tu Głos. Głos, który w podstępny sposób zwabił w jedno miejsce czterech mężczyzn, a są nimi :Prorok, Przystojniak, Szczęściarz i Kapral. Mężczyźni Ci kiedyś w przeszłości w różny sposób go skrzywdzili. Każdy z nich, jak się dowiadujemy od Głosu, ale również od nich samych, w trakcie ich wynurzeń podczas pobytu w zamknięciu, ma sporo na sumieniu. Głos postanowił, nie ufając organom sprawiedliwości, sam tę sprawiedliwość im wymierzyć. Aby jednak było bardziej efektownie i intrygująco spośród czterech miał zginąć tylko jeden i to wytypowany przez nich samych. I tu już jakby dowiadujemy się skąd się wziął tytuł książki, a biała postać z kosą na okładce jest wymownym znakiem tego co ma tego jednego spotkać.I wydawało by się, że akcja książki się rozwinie w takim kierunku, winowajcy się doprowadzą do granic psychicznej wytrzymałości i albo się wymordują, albo w końcu sprzymierzy się trójka przeciwko jednemu i go wytypuje, i nie wiem co jeszcze, bo nie mam lotnej wyobraźni. Ale nie, i nie wiadomo czy autor zrezygnował z wcześniej założonej koncepcji, którą jakby nasuwa tytuł, czy też takowej w ogóle nie miał. W każdym bądź razie sytuacja, jak na dreszczowiec stała się w pewnym momencie mało emocjonująca. Głos pohukiwał, niby wymuszał werdykt, a w sumie faceci się wywnętrzali opisując swoje życie, nawet jakby zaprzyjaźnili i zabijając czas zaczęli się zabawiać wymyślając gry, by w końcu przypadkowe śmierci sprawiły, że został jeden, który i tak się śmierci nie wywinął. Jednym słowem pozostali schodząc śmiertelnie przypadkowo dali tego jednego z nich. Mocniejszą stroną książki jest jej finał w którym autor nas podwójnie zaskakuje. Ogólnie rzecz biorąc jednak spodziewałam się więcej po książce sądząc po tytule. Bardziej rozbudowanej intrygi, więcej emocji i gwałtownych uczuć. I dlatego dreszcz emocji mnie nie przeniknął, a poza tym książkę czytało mi się raczej jak suchy scenariusz niż powieść. Jak dla mnie akcja była za mało rozbudowana, jak na powieść.
Dzisiaj zawitały do mojego domukolejne listopadowe nabytki.
Chciałam zostać właścicielką " Pejzażu w kolorze sepii"
-
Kazuo Ishiguro i w tym celu wzięłam udział w licytacji na Allegro, ale niestety już po raz kolejny dałam się komuś ubiec, przy okazji jednak nabyłam inne książki za w sumie niezbyt duże pieniądze, a są to :
" Kuglarz Najświętszej Panienki " - Michela Zinka - pięknie wydana przez Promic książka zawierająca średniowieczne legendy chrześcijańskie , "Gra w kapsle" czyli autolustracja dziecka PRL-u - Katarzyny Anny Weiss, "Czarny Koktajl" - Jonathana Carrolla, "Zaślubiny patyków" - Jonathana Carrolla
i bardzo tanio zdobyta na mojej ulubionej Fincie.pl III część Przypadków księdza Grosera "Cudze pole" - Jana Grzegorczyka.
Książki są czytane, nawet dwie na raz, i nawet jedna recenzja się pisze, szkoda tylko, że się nie chce sama pisać-bez mojego udziału - ale może jutro ujrzy światło dzienne. A wszystkim, którzy zajrzą dzisiaj do mnie życzę doskonałego sobotniego nastroju i jeżeli jest to możliwe wieczoru w takiej atmosferze jak na clipie. Sama chętnie mimo podeszłego wieku zakończyłabym tydzień na takiej dyskotece wspomnieniowej. Chętnie bym się w rytm takich melodii poruszała, by rozruszać nie gimnastykowane, wstyd przyznać, ciało. Taniec to najlepsza i jedna z przyjemniejszych gimnastyk więc ja polecam.
O jak zimno i pochmurno nam się dzisiejszy dzień zaczął. Mam nadzieję, że później jednak się przejaśni i błyśnie słońce, gdyż mam zaplanowane wyjście z domu. Ale post nie o pogodzie lecz o czym innym. Dzisiaj jest 16 listopada więc radosny dzień ogłoszenia wyniku zabawy, o której było w tym poście a chodziło o rozszyfrowanie wpisu z wyszukiwarki, który brzmiał tak :"dukaja or dukaju or dukajem or dukajo".
Dukaj, dukaj aż wydukasz. Może znajdziesz czego szukasz. Czy dukaja czy dukaju trudno dociec, ech, o raju! Trudno pojąć tę odmianę. Chcesz porady? Masz Natannę!
i ona otrzymuje zakładeczkę i taki oto naszyjnik z agatów miodowych.
AnnRK proszę o mail z adresem.
Witam serdecznie kolejne osoby obserwujące mój blog.
W tym poście chwaliłam się, że udało mi się nawiązać współpracę recenzencką z Wydawnictwem Księży Marianów Promic. Będzie to jedyne wydawnictwo, z którym tę współpracę będę chciała w miarę moich możliwości kontynuować. Na mój mail z propozycją współpracy otrzymałam odwrotny z zapytaniem o adres, a dzisiaj kurier przyniósł mi pierwszą książkę, a jest to:
Według opisu, jaki znalazłam w internecie książka się świetnie zapowiada : "Fascynująca powieść o zaginionej, biblijnej księdze, której nie
odnaleziono...aż do dziś. Tę wciągającą, tajemniczą zagadkę próbuje
rozwikłać znany, harwardzki archeolog Jonathan Weber. Barwny,
poruszający kryminał o karierze, reputacji i odkryciu, które może
odmienić wszystko. Wartka akcja, przesycona tajemnicą historia
starożytnego kodeksu, który narusza biblijny kanon. Czytelnik staje w
obliczu może największego odkrycia w historii Kościoła. Inteligentna
książka dla każdego, na dobrym edytorskim poziomie."
Książka solidnie i estetycznie wydana posiada druk, który lubię więc może uda mi się szybko przeczytać jej ponad 400 stron.
Dziękuję wydawnictwu Promic za tak szybkie przesłanie książki.
Tym razem do zabawy zaprosiła mnie Viv właścicielka blog Krakowskie czytanie. W związku z tym, że już właściwie chyba wszyscy wiedzą na czym zabawa polega nie będę zanudzać tymi informacjami tylko przejdę do rzeczy.
Pytania, jak to u Viv do łatwych przynajmniej dla mnie nie należą, ale spróbuję się z nimi zmierzyć.
1.Jaka była twoja pierwsza, przeczytana
samodzielnie książka?
Nie bardzo pamiętam, gdyż było to pewno55 lat temu , ale chyba ta od której zaczęłam blogowanie czyli "Na jagody " Marii Konopnickiej.
2.Chuchasz, dmuchasz na książki czy nie
przejmujesz się i zaginasz rogi, zakreślasz?
Nie chucham i nie dmucham / czytam swoje książki np. przy jedzeniu /, ale nie zaginam rogów i w nich nie zakreślam, może dlatego, że raczej niczego w ten sposób nie zaznaczam.
3.Przeczytałaś (łeś) kiedyś szeroko pojętego gniota,
który mimo to ci się podobał?
Z pewnością był taki niejeden przy tej ilości książek, które przeczytałam, ale ponieważ ja czytam raczej mniej ambitną literaturę więc nie bardzo się orientuje w tym co gniot a co nie. Ktoś może uznałby za gniot "Trędowatą" a mnie się podobała, chociaż gdybym ją dzisiaj czytała byłabym już bardziej krytyczna.
4.Co cię skłoniło do założenia bloga?
Ciekawość- czy potrafię /w tym ćwiczenie pamięci/ , czy wytrwam, a być może przede wszystkim chęć rejestrowania czytelnictwa, dzielenia się z nim innymi i możliwość nawiązywania kontaktów co przy moim domatorstwie jest cudowną sprawą.
5.Skąd wzięła się nazwa twojego bloga?
Nie jestem osobą obdarzoną wyobraźnią więc tytuł odnosi się do czytania, a ponieważ kiedyś zaczytywałam się w książkach , o których też zamierzam pisać więc "moje zaczytanie".
6.W jakie miejsce zapragnęłaś (zapragnąłeś) pojechać
po tym, jak przeczytałaś (łeś) o nim w książce?
Jest, jest takie - Jak przeczytałam "Ostatnie fado" to po raz pierwszy zdarzyło mi się coś takiego - chciałam tam polecieć , oczywiście do Lizbony. I może mi się uda to zrealizować.
7.Jaką książkę szczególnie chciałabyś
(chciałbyś) polecić, podsunąć swoim dzieciom?
Oczywiście Biblię, gdyż z nią nie mają kontaktu takiego jaki bym chciała by miały.
8.Lubisz się spotykać z ludźmi zafiksowanymi na
książkach, czy wolisz samotnie się realizować w tym zakresie? Lubiłabym się spotykać, ale nie mam ku temu okazji.
9.Chichrałaś (chichrałeś) się kiedyś na głos w
środkach transportu publicznego, czytając książkę? Z pewnością mi się to zdarzyło, gdyż mnóstwo czytałam dawniej w autobusach, a jak coś mnie śmieszy daję temu wyraz.
10.W szkole byłaś (byłeś) outsiderem, siedzącym w
kącie z książką, czy duszą towarzystwa, a książki były zarezerwowane na
przebywanie w domu? A może w szkole nie czytałaś (łeś)?
Nie pamiętam bym czytywała książki w szkole, raczej starałam się brać czynny udział w życiu klasy .
11.Kontynuację jakiej książki chciałabyś
(chciałbyś) przeczytać?
"Przeminęło z wiatrem" , ale gdyby tę kontynuacja napisała Margaret Mitchell . Uff. Skończyłam. Jak zauważyłam już prawie wszystkie blogi, do których zaglądam brały udział w tej zabawie, a nawet co niektórzy wydają się nią zmęczeni więc rezygnuję z typowania.. A na zakończenie postu pokazuję zakładeczkę, która będzie nagrodą w zabawie, o której tu . Zabawa trwa do jutra więc jeszcze zapraszam do udziału.
W marcu tego roku miałam okazję oglądnąć wstrząsający, wręcz szokujący film , "Shooting Dogs", ukazujący jedno z najdramatyczniejszych wydarzeń w dziejach świata, które stało się udziałem plemienia Tutsi w Ruandzie po zestrzeleniu 6 kwietnia 1994 roku samolotu przewożącego prezydenta tego kraju , gdy w kolejnych 100 dniach po tym fakcie wybuchła tam krwawa i niezwykle brutalna wojna domowa, w efekcie której około miliona Tutsi zostało w straszliwy sposób wymordowane.
Wczoraj natomiast obejrzałam na tvp Kultura drugi z trzech filmów jaki powstał na ten temat, "Hotel Ruanda". Film nie zawiera tak makabrycznych scen, jak przytoczony powyżej i jakby ma mniej demaskatorską wymowę jeżeli chodzi o zachowanie ONZ i rządów zachodu wobec ludobójstwa w Ruandzie, jednak jest równie przerażający w swej wymowie pacyfistycznej.
Film opowiada o losach Paula Rusesabagina, który pełniąc funkcje dyrektora Hotelu Ruanda przyjął do niego oprócz własnej rodziny około 1300 uchodźców Tutsi i Hutu, i walnie swym bohaterskim postępowaniem przyczynił się do uratowania im życia.
Niezwykle przekonująco zagrany przez Dona Ceadle, który brawurowo wcielił się w rolęPaula Rusesabagina oraz przez Sophie Okonedo w roli jego żony, jak i Nicka Nolte jako pułkownika sił ONZ "Hotel Ruanda" jest filmem, który przeraża i poraża ogromem tragedii jaka dotknęła Tutsi, wzrusza losem ludzi pozostawionych w obliczu ludobójstwa samym sobie przez zachodni tzw. cywilizowany świat i pobudza do głębokiej refleksji nad tym światem, który przedkłada swoje interesy nad życie innych narodów.
W niedługim czasie po zakończeniu II wojny światowej coraz bardziej dawała o sobie znać
rywalizacja radziecko-amerykańska. Był to początek"zimnej wojny", w efekcie której trwał nieustanny "wyścig zbrojeń", w tym szczególnie w zakresie posiadania broni jądrowej. Rywalizacja ta niejednokrotnie stawiała świat w obliczu wojny nuklearnej i III wojny
światowej szczególnie w latach 50 i 60 - tych ubiegłego stulecia. Groźba tej wojny była wówczas całkiem realna i książka Nevila Shute napisana przez niego w 1957 roku stała się dramatycznym krzykiem protestu przeciwko szaleństwu, jakiemu poddawały się światowe mocarstwa zbrojąc się w broń nuklearną i przeprowadzając liczne próby jądrowe nie bacząc na to jakie skutki taka wojna przyniosłaby ludzkości. "Ostatni brzeg", w którym Shute zawarł straszliwą wizję zagłady ludzkości wskutek wybuchu wojny atomowej stał się ostrzeżeniem dla wszystkich i dla tych, którzy by ją wywołali, i dla tych których by unicestwiła niezawinienie. Akcję książki Shute umiejscowił w Australii, a właściwie w Melbourne i jego bliskich okolicach, w 1961 lub 62 roku po wojnie nuklearnej, która kilka miesięcy wcześniej wybuchła na półkuli północnej i trwała niecałe 40 dni. Wskutek złego rozpoznania agresora, który zbombardował Waszyngton, Stany Zjednoczone zaatakowały Rosję bombardując Leningrad, Odessę oraz ośrodki nuklearne i wszystko potoczyło się już zarówno błyskawicznie jak i bezsensownie. Do wojny dołączyły Chiny i północ została zasypana różnego rodzaju bombami nuklearnymi co spowodowało rozprzestrzenienie się potężnego promieniowania zabijającego ludność chorobą popromienną. Gdy na północy już życie nie istnieje na samym południu Ameryki Południowej, Afryki i Australii ludzie żyją ze świadomością, że za kilka miesięcy również i oni muszą umrzeć, gdyż prądy równikowe mieszając powietrze powodują, że promieniowanie musi wcześniej lub później dotrzeć i tu. Głównymi bohaterami książki są cztery osoby, w tym młode małżeństwo Holmesów, Peter i Mary, oraz Dwight Towers i Moira Davidson. Moira jest córką hodowcy bydła, dziewczyną, która nie widząc przed sobą przyszłości za dużo pije spędzając czas na spotkaniach towarzyskich, do czasu gdy pozna Dwighta. Holmesowie mieszkają na wsi ze swoją maleńką córeczką, Peter jest oficerem łącznikowym australijskiej marynarki wojennej, a Dwight kapitanem jednego z dwu pływających jeszcze amerykańskich okrętów podwodnych USA, na który zamustrowany również zostaje Holmes, by razem jeszcze odbyć dwa rozpoznawcze i badawcze rejsy, głównie pod kątem istnienia życia i natężenia napromieniowania na północy. Informacje jakie zdobywają są jednoznaczne; oznak życia na półkuli północnej, a także poniżej równika brak, a napromieniowanie utrzymuje się w dalszym ciągu na wysokim poziomie. Mimo zbliżającego się nieuchronnie końca życie na tym "ostatnim brzegu" toczy się w miarę normalnie, chociaż już doskwierają utrudnienia związane z brakiem benzyny uniemożliwiającym poruszanie się samochodami, funkcjonuje tylko kolej, a także z brakiem innych potrzebnych artykułów, które już znikąd nie mogą być sprowadzone.Nie ma chaosu ani paniki, wszyscy spokojnie zajmują się swoimi zwykłymi zajęciami i rozmawiają bez zbytnich emocji o tym co ich czeka. Mary Holmes zakłada i wyposaża wraz z Peterem swój ogród, ojciec Moiry ogradza swoją farmę. W mieście odbywa się jeszcze ostatni wyścig samochodowy, a Dwight i Moira, między którymi nawiązuje się coś więcej niż nić sympatii kompletują prezenty dla jego rodziny, gdyż ten żyje nadzieją spotkania z nimi i wybierają się po raz ostatni łowić łososie. Shute w swej książce nie epatuje nas emocjami lecz w zupełnie beznamiętny sposób traktuje poszczególne postaci i dopiero sam jej koniec wzrusza do głębi scenami przechodzenia bohaterów na drugą stronę zanim choroba pozbawi ich sił i zdegraduje ich organizmy. Być może dzisiaj, gdy wydawać by się mogło taka wojna nam nie grozi, czego jednak nie do końca byłabym pewna, już ta powieść nie na wszystkich robi takiego wrażenie jakie robiła wtedy, gdy została wydana stając się bestselerem, na podstawie której powstał słynny film pod tym samym tytułem. Niemniej nadal poraża swą realistyczną i dramatyczną wizją zawierającą przesłanie, które w dalszym ciągu jest aktualne. Czytałam jąpo raz drugi i po raz drugi tak samo wciągnęła mnie jej ponadczasowa fabuła.
Moja książka została wydana przez wydawnictwo Książka i Wiedza w 1975 roku. Na okładce widnieje informacja, że została napisana w 1954 roku, ale gdy szukałam w internecie wszędzie powtarzał mi się rok 1957 rok dlatego ten przyjęłam..