piątek, 31 stycznia 2014

Seria Nike i dwa razy Truman Capote.



   Do  nie dawna  Trumana Capote znałam tylko z adaptacji filmowych  dwu jego powieści, a to właśnie "Śniadania u Tiffany'ego" i " Z zimną krwią". 


 

       Impulsem do nabycia  tej niewielkiej, wydanej w 1962 roku przez wydawnictwo Czytelnik w serii Nike, książeczki w antykwariacie internetowym była lipcowa dyskusja , której tematem było "Śniadanie u Tiffany'ego" na blogu Czytanki Anki.
Książeczka zawiera oprócz  wspomnianej już  powieści również opowiadanie pt. "Harfa traw".
     W obydwu utworach głównym bohaterem jest narrator, który wraca do wspomnień związanych z przeszłością. Różnią się oni jednak wiekiem, gdyż w pierwszym przypadku jest to młody mężczyzna a w drugim chłopiec, którego poznajemy, gdy ma jedenaście lat. Łączy ich natomiast to, że ich  wspomnienia są wspomnieniami dobrymi, z których przebija nostalgia za przeszłym czasem, jak również to, że główną rolę w nich odgrywają kobiety.   W przypadku "Śniadania....." jest to pełna młodzieńczego wdzięku, który przyciąga do niej mężczyzn, Holly Golightly, a w "Harfie....." pełna ciepła i niezwykłej wrażliwości Dolly Talbo.

           W "Śniadaniu u Tiffany'ego" narratorem jest  młody pisarz,  który snuje opowieść o dziewczynie, jaką poznał wiele lat wcześniej, jesienią 1943 roku, gdy zamieszkał w tej samej co i ona  kamienicy w Nowym Jorku.  Wspomnienia te wywołuje spotkanie ze znajomym barmanem,  który  dzwoni do niego, by przekazać mu ważną wiadomość. Wiadomość ta, jak się pisarz domyśla,  ma dotyczyć dawno nie widzianej Holly, która zniknęła z jego życia w dość nieoczekiwanych okolicznościach. I tak faktycznie jest, i  powracają  wspomnienia o Holly, która mieszkała wraz z kotem na wciąż nie rozpakowanych walizkach a na swej skrzynce listowej miała kartonik z napisem "Panna Holiday Goligthly, w podróży". Ta nietuzinkowa dziewczyna, blagierka a może nie, w chłopięcej fryzurze, szykownie szczupła o twarzy już nie dziecięcej, ale jeszcze nie kobiecej zafascynowała go swą osobowością a ona traktowała go jak brata, nazywając go nawet imieniem swego brata, Fred. Traktowany przez Holly jak  przyjaciel, a nawet  w pewnym sensie jak opiekun, o pomoc do którego zwracała się zawsze będąc w potrzebie czy też tylko w złym nastroju,  pisarz zostaje wciągnięty w jej orbitę, w której kręciło się wielu zamożnych mężczyzn, a  stanowili oni źródło jej utrzymania. Holly,  jak się narrator dowiaduje po jakimś czasie,  uciekła od swojej skomplikowanej i byle jakiej przeszłości, w której uczuciem obdarzała jedynie swego brata Freda, i w której pozostawiła o wiele starszego od siebie męża. Przypadek później sprawił, że udało się jej zaistnieć w świecie filmu, poznać ludzi z nim związanych, ale  ona kocha żyć bez zobowiązań, bez narzucanych jej terminów, a największym jej  marzeniem jest być tak kiedyś bogatą, by po obudzeniu pewnego ranka móc pójść  na śniadanie do Tiffany'ego. Wytworność tego miejsca i spokój w nim panujący daje jej bowiem zawsze ukojenie, gdy ogarnia ją dziwny strach wywołujący wewnętrzną jak sama nazywa "trzęsionkę".
          W tle powieści gdzieś tam w Europie jest wojna, która pozornie  nie ma wpływu  na życie nowojorczyków, odczuwalne są tylko kłopoty aprowizacyjne, z którymi Holly radzi sobie świetnie,  ale to jednak ona odczuje boleśnie jej skutki tracąc najdroższą swemu sercu osobę.
         Naiwna, a może udająca taką dziewczyna, daje się wciągnąć w mafijne rozgrywki i gdy aresztowana wychodzi za kaucją postanawia uciec do Brazylii licząc, że uda jej się tam znaleźć męża i szczęście. I tak znika z życia pisarza, który nie opowiadałby jej historii, gdyby nie telefon Joe Bella.
         Tę mini powieść świetnie napisaną przez Trumana Capote, w której zarówno jej fabuła jak i bohaterowie intrygują czyta się z dużym zainteresowaniem i przyjemnością. Holly może denerwować swym infantylnym, pełnym sprzeczności zachowaniem, ale  Capote, jak  sam o tym pisał,  na przykładzie Holly, opowiedział gorzką historię dziewcząt, które w tamtych latach pojawiały się w Nowym Jorku uciekając przed nijakim życiem na wsi, by zrealizować swe marzenia o wielkim świecie i dostatnim, a być może nawet bogatym życiu. Dziewczęta te pojawiały się i znikały, podobnie jak Holly, która jak sama twierdziła jest ciągłą podróżniczką, wciąż  szukającą  swego miejsca w życiu.

         Collin Fenwick, narrator w "Harfie traw",  powraca po latach wspomnieniami do beztroskiego okresu, jaki spędził dorastając w domu dwu  starych panien, kuzynek swego ojca,  Vereny i Dolly Talbo, które zajęły się nim jeszcze przed  tragiczną śmiercią ojca, gdy ten  popadł w dziwny stan po śmierci żony i nie zajmował się nim jak należy. Był wówczas mizernym, za małym jak na swój wiek jedenastolatkiem. Młodsza z ciotek, Verena, prowadziła różne interesy i była zamożną kobietą, ale oschłą a nawet śmiało można rzec pozbawioną serca, która spędzała czas głównie na prowadzeniu swej księgowości. Natomiast druga, pełna ciepła  oraz  serdeczności a przy tym niezwykle wrażliwa na otaczający ją świat i posiadająca poetycką duszę, Dolly, prowadziła dom i kuchnię. A oprócz tego ze swą murzyńską przyjaciółką Katarzyną produkowała ziołową nalewkę, którą sprzedawała.  I to właśnie w Dolly, cichutkiej, przepraszającej prawie za to, że żyje, która z początku wzdrygała się na odgłos jego kroków a jeżeli nie mogła go uniknąć "zwijała się jak paprotka" /ogromnie mi się to określenie spodobało/ Collin,  gdy ochłonął po tym co się wydarzyło w jego jedenastoletnim życiu i zwrócił na nią uwagę, po prostu zakochał się.
To Dolly "harfą traw" nazwała łan indiańskiej trawy, zmieniającą barwę wraz z porami roku, to ona słyszała w tym łanie jesienią, gdy wiatr  po niej hulał, wygrywaną na suchych źdźbłach melodię człowieczych westchnień, jakby harfianych  tonów. I to ona,  zbuntowawszy się w końcu przeciw zamachowi na swą niezależność ze strony Vereny, wyprowadziła się z domu i zabrawszy Collina oraz Katarzynę zamieszkała z nimi wspólnie w domku w koronie potężnego drzewa wywołując spore zamieszanie w społeczności miasteczka.
Powziąwszy decyzję o wyjeździe z miasteczka Collin nie podejrzewał, że wspomnienia przywiodą go kiedyś z powrotem do miejsc, które poznał kiedyś dzięki Dolly, a do których podświadomie  tęsknił.
     "Harfa traw"  to pełna ciepła i nostalgii opowieść o minionym dzieciństwie, opowieść, w której Truman Capote w fascynujący sposób wprowadza czytelnika,  na przykładzie  pełnej serdeczności  zażyłości  pomiędzy Collinem a Dolly, starszą i lekko zakręconą"damą",  jak również  przyjaźni łączącej Dolly z równie dziwaczną  Murzynką Katarzyną,  w świat, w którym współistnieją młodzi i starsi, w którym starość nie jawi się jako coś brzydkiego, zbędnego. Opowieść ta mnie zauroczyła lekkością i delikatnością fabuły oraz  ekscentryzmem barwnych postaci, jakie pisarz w niej stworzył a także, jakże mogło by być inaczej,  łanem indiańskiej trawy, na której jesienny wiatr grał jak na harfie.

Na zakończenie muszę napisać, że książka jet znakomicie tłumaczona, gdyż tłumaczył ją sam Bronisław Zieliński,  tłumacz większości  książek Ernesta Hemingwaya.
____________________________________
Książkę przeczytałam w ramach wyzwania Czytamy serie wydawnicze.....

środa, 29 stycznia 2014

Środa z poezją - dzisiaj kilka wierszy o zimie.


    Styczeń się kończy a ja nie mam się specjalnie czym pochwalić jeżeli chodzi o czytanie, gdyż jak do tej pory przeczytałam "Na prastarej ziemi" Amitava Gosha, kończę czytać  Sławomira Cenckiewicza "Wałęsa.Człowiek z teczki." i jako przerywnik  czytam niewielkiego Koliberka pt. "Czy zna pan Maronne?". A,  jeszcze kończę wywiad rzekę obecnym Papieżem Franciszkiem p.t."Jezuita".  Słabiutko.

  A dzisiaj wrzucam troszkę pełnej uroku zimowej poezji znalezionej na stronie Link Polonia.

zdjęcie moje - śnieżek zrobił wujek google



"Zima". Jan Brzechwa 

Niebo błękitniało, niebo owdowiało,
owdowiały błękit białym śniegiem spadł,
co się nagle stało, że tak biało, biało,
pod nogami mymi zaszeleścił świat?
Włożę lisią czapę, przypnę lisi ogon,
zmylę wszystkie ślady, zmiotę śnieżny kurz,
pójdę sobie drogą, pójdę bez nikogo
i do ciebie nigdy nie powrócę już. 


"Mróz". Edward Szymański 

  Chodził malarz od chaty do chaty,
wszystkie szyby malował nam w kwiaty -
wszystkie szyby malował srebrzyście
w małe gwiazdki i w palmowe liście.
A choć każdy z malarzem się spotkał,
nikt go nie chciał zaprosić do chaty -
nikt za pracę mu nie dał zapłaty ... 


"Jedzie zima". Czesław Janczarski  

Przypłynęła chmura sina.
Od północy wiatr zacina.
Kot wyjść z domu nie ma chęci.
Coś się tam na dworze święci!
Kraczą wrony na parkanie:
- Jedzie zima , groźna pani!
I już lecą z nieba śnieżki,
zasypują drogi, ścieżki,
pola, miedzę i podwórka,
dach, stodoły, budę Burka.
Kraczą wrony na jabłoni:
- Jedzie zima parą koni!
Mróz ściął lodem brzeg strumyka.
Zając z pola w las pomyka.
Krasnalowi zmarzły uszy,
już spod pieca się nie ruszy!
Kraczą wrony na brzezinie:
- Oj, nieprędko zima minie! 


 "Zima". Dorota Gellner  

Zima wcale nie jest cicha.
W zimie wiele głosów słychać:
Dzwonią dzwonki, trzeszczą sanie -
To jest właśnie zimy granie.
Mróz
Wygrywa groźnym palcem
Na klawiszach sopli walce,
Wiatr za płotem gwiżdże, hula...
Bęc
Upadła śnieżna kula.
Pewnie dzieci grają w śnieżki.
Szurr - ktoś zgarnia
Śnieg ze ścieżki.
Dzwoniec gubi się w piosence,
A my
Wyciągnijmy ręce
I chwytajmy śnieg mięciutki - śnieżne gwiazdy,
Zimy nutki. 


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Zofia Posmysz z okazji 69 rocznicy wyzwolenia Auschitz - Birkenau.


źródło

       Rzadko mi się zdarza publikować dwa posty dziennie, ale dzisiaj jest wyjątkowa okazja. Jestem pod wrażeniem transmitowanego w TV spotkania byłych więźniów obozu koncentracyjnego Auschwitz- Birkenau z okazji 69 rocznicy jego wyzwolenia. Nie będę się jednak rozpisywać. Wspomnę tylko o tym, że wystąpiła na tym spotkaniu pisarka, Zofia Posmysz, która jest byłą więźniarką  obozu Auschwitz - Birkenau i obozu w Ravensbruck. Jej wspomnienia wstrząsają. Zofia Posmysz  zakończyła swe wystąpienie drugą zwrotką pieśni obozowej, którą w całości znalazłam w internecie:

1. Drutami ogrodzony skrawek świata,
Gdzie ludzie tylko numerami są,
Gdzie brat spodlony gnębi swego brata,
A śmierć koścista dłoń wyciąga swą.
Tam morze ludzkiej krwi i łez pociekło,                                

Tam z krzykiem trwogi budzisz się ze snu,
A gdy Cię ktoś zapyta, gdzie jest piekło,
To śmiało możesz odpowiedzieć mu.

Ref.: Birkenau, przeklęte Birkenau,
Przez Boga zapomniane piekła dno.
Birkenau, cierniowa droga,
Tysięcy ofiar wspólny grób,
Królestwo, w którym nie ma Boga, to Birkenau.

2. Płomieniem rzyga komin krematorium,
Odorem ciał spalonych cuchnie krąg,
Cierniowej ścieżki więźnia kres i znoju,
Wędrówki kres i koniec ludzkich mąk.
Tu grobu mieć nie będziesz przyjacielu,
Popiołów garść rozwieje polny wiatr,
Nieważne to, wszak jesteś jeden z wielu,
Wielu tysięcy, co zapomniał o nich świat.

A dlaczego piszę o Zofii Posmysz? A to dlatego, by  przy tej okazji przypomnieć jej książki, które są obecnie, jak zauważyłam po wpisach na części blogów,  znów czytane. I ja również znam Panią Posmysz tylko z "Pasażerki" i to w wersji filmowej. Najwyższa  pora by poznać jej inne książki, w których wraca do swych dramatycznych doświadczeń obozowych.
Zofia Posmysz zadebiutowała literacko 1945  roku  wspomnieniami "Znam katów z Belsen...".
W trzech swych książkach poruszyła tematy obozowe a mianowicie w : "Pasażerce"  z 1962 roku, "Wakacjach nad Adriatykiem" z 1970 roku i "Ten sam doktor M" z 1981 roku.
Dzisiaj, gdy zasypani jesteśmy różnymi wspomnieniami związanymi z tamtym nieludzkim czasem może warto wrócić do jej książek.

Warto sięgnąc po dobrą książkę, gdy za oknem mróz.



        Znajoma z facebooka, która wie, że jestem miłośniczką książek podesłał mi takie oto  zdjęcie.
                                                           #HistoryczneZdjęcieDnia 1874r


                                                            Ta biblioteka robi wrażenie.

                                           Wszystkim życzę dobrego poniedziałku.

sobota, 25 stycznia 2014

Rocznica bloga i wygrywajka.


     Pamiętałam, że blog zakładałam w końcu stycznia, wydawało mi się, że było to bliżej 30-tego, ale dzisiaj sprawdziłam i okazało się, że pierwszy wpis nosi datę 20- go stycznia a zatem cokolwiek przespałam kolejną, drugą jego rocznicę. Czas biegnie szybko a jak miniemy 50-tkę to już po prostu goni jak zwariowany. I tak nam miga jak błyskawica 1 styczeń i 30 grudzień, i tak rok po roku.

 A zatem mojemu blogowi minęło latek :



Zamierzałam cokolwiek podsumować te dwa lata, ale stwierdziłam, że jednak nie będę tego robić, by nie zanudzać statystyką.
Zamiast tego dziękuję bardzo wszystkim, którzy przez te dwa lata do mnie zaglądali a nawet czytali to co pisałam, szczególnie tym, którzy robili to stale i na dodatek pozostawiali słów kilka. Po cichutku liczę na to, że tak dalej będzie jeżeli uda mi się trwać.

A z okazji święta bloga ogłaszam konkurs, w którym nagrodą będzie książka / recenzja/  :



Oprócz książki, moim zwyczajem, będzie  również niespodzianka w postaci biżuteryjnej zakładki do książki a także coś słodkiego.

Warunki udziału:

 1/ Konkurs jest tylko dla osób prowadzących blogi.
 2/ Zgłaszamy udział pod postem.
 3/ Umieszczamy informację o konkursie na blogu.
 4/ Podajemy e-mail.

Termin zgłoszeń do 15 lutego. Wyniki konkursu ogłoszę w terminie do 3 dni po zakonczeniu konkursu.


Bardzo serdecznie zapraszam do zabawy.

czwartek, 23 stycznia 2014

Na prastarej ziemi - Amitav Ghosh.




     Od lipca 1956 roku do połowy lat 90-tych wydawana była przez wydawnictwo Iskry świetna seria podróżnicza Naokoło Świata, posiadająca wymowne logo w postaci spłaszczonego globusa. Czytałam kilka pozycji z tej serii i miło je wspominam. Przez trzy kolejne lata od 1995 do 1998 roku seria ta była kontynuowana przez wydawnictwo Muza, ale pod zmienioną nazwą a mianowicie - Dookoła Świata.  A później nastąpiła długa, bo aż 10-letnia przerwa. W 2008 roku wydawanie tej świetnej serii wznowił Zysk i S-ka Wydawnictwo. I właśnie z tej serii wydawniczej pochodzi książka, która zauroczyła mnie swą okładką w moich ulubionych brązach przedstawiająca Egipcjanina w brązowej galabii i białym  turbanie na tle piramid.

tekst z okładki

  

       Amitav Ghosh, urodzony w 1956 roku,  hinduski antropolog i pisarz jako młody doktorant przebywał wiele lat w Egipcie, do którego kilkakrotnie zafascynowany jego mieszkańcami i kulturą powracał. Z tej fascynacji powstała książka "In An Antique Land" - "Na prastarej ziemi", którą ostatnio przeczytałam. Niezwykła książka  podróżnicza wzbogacona o intrygujące elementy pasjonującego kryminału historycznego, jak również interesującego osobistego dziennika autora.  Dwu wątkowa akcja książki toczy się w bardzo od siebie odległych dwu płaszczyznach czasowych, które co rusz przeplatają się w fabule książki a to za sprawą autora, który będąc w Egipcie prowadzi naukowe dochodzenie w sprawie sięgającej aż XII wieku : 

       Pierwsza z nich to lata 80-te ubiegłego stulecia kiedy to autor prowadził prace antropologiczne w Egipcie o czym sam opowiada  zapoznając czytelnika z trudnymi warunkami bytowania biednych fellachów / egipskich chłopów / wśród których mieszkał, ale i ze zmianami jakie zachodziły w ich życiu, w przeciągu kilku lat,  pod wpływem podejmowania edukacji, a może przede wszystkim podejmowania przez młodych mężczyzn pracy na zewnątrz, poza Egiptem, co dawało dopływ tak potrzebnych środków finansowych. Autor sam był naocznym świadkiem tych zmian. Dzięki snutej przez Ghosha opowieści czytelnik dowiaduje  się  również o tym jak on, jako Hindus, był traktowany przez będących muzułmanami Egipcjan a to za sprawą  ogromnych różnic kulturowych a przede wszystkim religijnych, ale i o wzajemnie okazywanej sobie sympatii  i życzliwości a także o trwałej przyjaźni z rodziną jednego z fellachów, Szajcha Musy. W wątku współczesnym książki Ghosh nie tylko opisuje w bardzo sugestywny i bardzo interesujący sposób codzienność ludzi, wśród których żył, ich gorliwą wiarę i poglądy, ale również ich zwyczaje i obyczaje. Między innymi poznajemy bardzo podobne do naszego zwyczaju obchodzenie dnia świętych patronów - u nas zwane odpustami a w Egipcie miełłudami. W tym co pisze i jak to robi wyczuwa się głęboką zażyłość autora z poznanymi Egipcjanami, gdyż Ghosh  z czasem przestał być  tylko bystrym obserwatorem środowiska z racji prac które prowadził.

       Druga zaś, związana z prowadzonym przez Ghosha swoistym dochodzeniem w celu ustalenia imienia  i pochodzenia niewolnika żydowskiego poety i  kupca pochodzącego z dzisiejszej Tunezji o nazwisku Ben Jidżu, który jest bohaterem drugiego wątku książki, wprowadza nas w bogaty, pachnący przyprawami korzennymi świat XII- to wiecznych kupców handlujących na Bliskim Wschodzie. Świat morskich i lądowych szlaków handlowych przemierzanych przez niezwykle zróżnicowane grupy handlarzy w tym bardzo mobilnych żydowskich kupców - ludzi, których, jak pisze Ghosh, wojaże, wykształcenie i doświadczenie zawodowe zdumiewają do dzisiaj. Wielu z nich podróżowało regularnie między trzema kontynentami a ich świat  niestety skończył się wraz z pojawieniem się na szlakach wodnych zaborczych i zachłannych Portugalczyków.  Analizując listy pisane przez Ben Jidżu i otrzymywane przez  niego od przyjaciół, wspólników czy kontrahentów a także inne jego dokumenty znalezione w gemizie synagogi Ibn Ezry w Kairze, do której to synagogi ten przynależał w czasie swego pobytu  w tym mieście,  autor książki śledzi przebieg życia jego i jego rodziny. Dowiadujemy się o tym gdzie mieszkał, jak i dlaczego zmieniał miejsca pobytu, czym się zajmował a także kiedy założył rodzinę oraz ile miał dzieci, jak żył a nawet co jadał, w co się ubierał i jak miał wyposażony dom. Niewolnik ten,  który pojawiał się często w listach Ben Dżidżu był kimś więcej  niż by znaczyło to słowo, gdyż był zaufanym człowiekiem swego pana i w jego imieniu prowadził nawet sprawy handlowe. Amitav Ghosh wędrując śladem Ben Jidżu podejmuje się zadania ustalenia pochodzenia i imienia tegoż niewolnika. Nie jest to proste z wielu przyczyn, do których należy min. wielokulturowość i niezwykła wielojęzyczność środowisk, w których zamieszkiwał Ben Jidżu, a z których mógł niewolnik się wywodzić.


      Wędrując  razem  z autorem po prastarej ziemi czytelnik  poznaje XII - wieczne miasta, w których Ben Jidżu się osiedlał - począwszy od Kairu, do którego emigrował z miejsca urodzenia,  poprzez Aden i  Mangalore. Najwięcej wiedzy jednak uzyskujemy o Kairze, o którym Ghosh śnił po nocach zanim do niego się wybrał, i którego historię powstania i rozwoju bardzo dokładnie przedstawił. 
 Dla Ghosha "Kair jest jakby metaforą Egiptu", gdyż jak pisze "Wszędzie, poza samym miastem, Kair jest tożsamy z Egiptem. Oba określa się mianem "Masr", właściwym i równie starożytnym, wywiedzionym ze źródła o znaczeniu "zasiedlać" bądź "cywilizować"


       Amitav Ghosh posługując się prostym, przystępnym a zarazem bardzo żywym, barwnym  i obrazowym językiem w pasjonujący sposób opisuje w swej książce niezwykłą historię starożytnych ziem Bliskiego Wschodu, ich fascynującą wielokulturowość a przy tym umiejętność utrzymywania mimo tej wielokulturowości  harmonii we współistnieniu różnych narodowości. Ale nie tylko. Niezwykle ciekawie opisał również losy Synagogi Ibn Ezra w Kairze, jej gemizy oraz zbieranych tam przez 800 lat dokumentów żydowskich. To niezwykle interesujący temat.

     Kończąc muszę stwierdzić, że  "Na prastarej ziemi", którą doskonale się czyta mimo wielu przypisów w wątku historycznym, do których w zasadzie nie w każdym przypadku musi się sięgać, to świetna  lektura, która wciągnęła mnie  nie tylko swą ciekawą fabułą, ale również   swymi nieocenionymi walorami poznawczymi, dzięki którym  poszerzyłam swą nikłą wiedzę historyczno - podróżniczą jeżeli chodzi o opisywaną przez autora część naszego  globu, a  także dowiedziałam się wielu ciekawostek z życia żydowskich emigrantów w XII-tym wieku a także Egipcjan w ubiegłym stuleciu.

Jednej rzeczy mi tylko brakło w w tej książce a mianowicie jakichkolwiek zdjęć czy też  mapek, które byłyby bardzo pomocne w wędrówce z autorem.

Książkę gorąco polecam nie tylko wielbicielom podróży.




Książkę przeczytałam dzięki uprzejmości Pani Oli  z

http://www.zysk.com.pl/pl/
                                                                                                             za co bardzo dziękuję.


___Dla zainteresowanych_________________________________________
Książkę można nabyć w księgarniach :
Matras 
Tania książka

wtorek, 21 stycznia 2014

Dzisiaj stosikowo czyli o tym co w styczniu trafiło na moje półki.


   A dzisiaj,  nie wiem jak u Was, ale u mnie szaro, ponuro, depresyjnie jak w listopadzie a nie w styczniu. Chociażby odrobinę śniegu, by się rozjaśniło. W ubiegłym roku narzekałam na zimę, a w tym na listopad w styczniu. Trudno mi dogodzić, ale przynajmniej żeby słońce świeciło codziennie. A te chmury niech idą precz.


Z pisaniem u mnie coś kiepsko. Pisać mam o czym, gdyż sporo przeczytanych książek nadal czeka na choćby niewielkie opinie, ale o wenę coraz trudniej. A może nigdy jej nie było, tylko ja tak na siłę. Może i tak być. 

Tyle na dzisiaj narzekania / jaki ja to lubię robić / na pogodę i wenę, a teraz o tym co zawsze poprawia nastrój w momencie wybierania a szczególnie wówczas, gdy dociera do domu. Ten stosik książkowy to efekt chodzenia również po Waszych blogach, które stanowią coraz częstszą inspirację do sięgania po pewne książki. Powinnam jak najrzadziej tam zaglądać, gdyż często kończy się to tak właśnie.

Nowymi wydatkami.

Idąc od góry :

Podróże Maudie Tipstaff - Margaret Forster - tym razem okazało się, że wystarczy wyrazić chęć posiadania, by się życzenie spełniło - książkę dostałam od buksy, sympatycznej właścicielki bardzo interesująco prowadzonego bloga więcej niż pierwsza czytanka, za co jeszcze raz dziękuję.

Mrówki w płonącym ognisku - Teresy Oleś - Owczarskiej
Kobiety Łazarza - Mariny Stepnovej
Pokolenia .Wiek deszczu, wiek słońca. - Katarzyny Drogi
Burza od wschodu - M.Dunin-Kozickiej
i
Resortowe dzieci - D. Kani, J.Targalskiego i M.Mirosza

Co czytaliście,  co zamierzacie, a czego  z pewnością nie będziecie czytać?

Dobrego dnia.

niedziela, 19 stycznia 2014

Czym są dla nas słowa klucze: proszę, dziekuję przepraszam?










      Jestem,  już od dłuższego czasu, w trakcie czytania "Jezuity" F. Ambrogetti i S. Rubina, w którym autorzy prezentują wywiad rzekę z Jorge Bergoglio. Czytam powoli delektując się osobowością ówczesnego arcybiskupa Buenos Aires i  prymasa Argentyny a obecnego Papieża Franciszka i jego wypowiedziami na każdy temat, jaki w trakcie tego wywiadu poruszono. Akurat jestem w trakcie czytania rozmowy o drodze do braterstwa, do pojednania co wiąże się z przebaczeniem w szerokim tego słowa znaczeniu. I chciałam się dzisiaj podzielić z fragmentem, w którym Jorge Bergoglio mówi o tym co według niego najlepiej określa  i nadaje pełnię osobie ludzkiej : 

      "Moim zdaniem osobę ludzką określają i nadają jej pełnię trzy słowa: - tak na marginesie, nie wiem czy ja sam odpowiednio często ich używam. Są  to zwroty : "proszę", "dziękuję" i "przepraszam". Osoba, która nie potrafi prosić, tratuje drugiego, pędzi naprzód po trupach, nie zważając na innych, jakby ich w ogóle nie było. Natomiast ten, kto prosi o pozwolenie, jest bardzo pokorny, bardziej uspołeczniony, przyjmuje postawę "integrującą".

      Co można powiedzieć o kimś, kto nigdy nie mówi "dziękuję" albo w sercu czuje, że nikomu niczego nie zawdzięcza? Hiszpańskie przysłowie jest pod tym względem bardzo wymowne : "El bien nacido es agradecido" ( " Człowiek dobrze urodzony to człowiek wdzięczny"). Wdzięczność to kwiat, który kwitnie w szlachetnej duszy. I na koniec : są tacy ludzie, którzy uważają, że nikogo za nic nie muszą przepraszać. Popełniają oni najgorszy z grzechów: są pyszni. Powtarzam: tylko ten, kto musiał kiedyś prosić o przebaczenie i go doświadczył, potrafi przebaczyć innym. Dlatego w życiu ludzi, którzy nigdy nie wymawiają wspomnianych trzech słów, czegoś brakuje. Są jak drzewa zbyt wcześnie lub źle przycięte przez życie".[...]


Wydaje się, że wszyscy znamy te trzy słowa klucze, a jak to jest z ich używaniem, sami doskonale wiemy. I to zarówno w życiu rodzinnym jak i społecznym. Najlepiej jednak zawsze zaczynać od siebie więc ja mimo, że staram się ich używać na co dzień, dołożę starań, by o nich nie zapominać w każdej sytuacji.

________________________________
F. Ambrogetti i S. Rubin, "Jezuita. Papież Franciszek" Dom Wyd. Rafael, 2013, str. 157.

sobota, 18 stycznia 2014

Erotyk na sobotę - Kazimierz Przerwa - Tetmajer.

źródło


  
       Dzisiaj przypada 74 rocznica śmierci znakomitego młodopolskiego poety i nie tylko, gdyż Kazimierz Przerwa - Tetmajer był również nowelistą i pisarzem zafascynowanym góralskim folklorem. Z tej fascynacji urodzonego w Ludźmierzu Tetmajera powstał cykl opowieści Na skalnym Podhalu, a ponadto epopeja tatrzańska Legenda Tatr, składającą się z dwóch części: Maryna z Hrubego i Janosik Nędza Litmanowski. 
Muszę się ze wstydem przyznać, że moja znajomość twórczości Kazimierza Przerwy -Tetmajera jest wyłącznie szkolna. Stąd tylko znam go jako poetę i to z kilku najbardziej znanych wierszy, jakie napisał. Chyba należałoby to zmienić.

   Z okazji tej rocznicy  przypomnę jeden chyba z najbardziej znanych jego wierszy a zarazem  jeden z piękniejszych erotyków jakie powstały w poezji polskiej :

                                                       Lubię kiedy kobieta


Lubię, kiedy kobieta omdlewa w objęciu,
kiedy w lubieżnym zwisa przez ramię przegięciu,
gdy jej oczy zachodzą mgłą, twarz cała blednie
i wargi się wilgotne rozchylą bezwiednie.

Lubię, kiedy ją rozkosz i żądza oniemi,
gdy wpija się w ramiona palcami drżącemi,
gdy krótkim, urywanym oddycha oddechem
i oddaje się cała z mdlejącym uśmiechem.

I lubię ten wstyd, co się kobiecie zabrania
przyznać, że czuje rozkosz, że moc pożądania
zwalcza ją, a sycenie żądzy oszalenia,
gdy szuka ust, a lęka się słów i spojrzenia.

Lubię to - i tę chwilę lubię, gdy koło mnie
wyczerpana, zmęczona leży nieprzytomnie,
a myśl moja już od niej wybiega skrzydlata
w nieskończone przestrzenie nieziemskiego świata.

 





Dla przypomnienia postaci poety prezentuję  krótki biogram, który znalazłam w Wirtualnej Bibliotece Literatury Polskiej :
     
         "Urodzony 12 lutego 1865 w Ludźmierzu, powiat nowotarski. Ojciec - Adolf - uczestnik powstania listopadowego i styczniowego, był marszałkiem powiatu nowodworskiego. W 1883, z rodziną  przeniósł się do Krakowa, gdzie uczęszczał do Gimnazjum Św. Anny, w 1884 rozpoczął studia na wydziale filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego, tam zaprzyjaźnił się z Lucjanem Rydlem, Stanisławem Estreicherem i Ferdynandem Hoesickiem. W 1888 podjął współpracę z "Tygodnikiem Ilustrowanym", w 1889 z "Kurierem Warszawskim", w 1893 z krakowskim "Czasem". Po opublikowaniu drugiej serii Poezji (1894) brał intensywny udział w życiu literackim Krakowa, będąc uosobieniem poety młodopolskiego. W 1895 przebywał w Heidelbergu, pełniąc funkcję osobistego sekretarza Adama Krasińskiego. Wyjeżdżał za granicę, zwiedził Włochy, Szwajcarię, Francję i Niemcy. W 1912 obchodzono w Warszawie jubileusz 25-lecia jego twórczości. W tym okresie wystąpiły pierwsze objawy choroby umysłowej. W czasie pierwszej wojny światowej był zwolennikiem Legionów Piłsudskiego, inicjatorem Komitetu Ochrony Podhala, prezesem Komitetu Obrony Kresów Południowych. Po wojnie mieszkał w Krakowie, Zakopanem, wreszcie osiada na stałe w stolicy. W 1921  zostaje prezesem Towarzystwa Literatów i Dziennikarzy Polskich, w 1934 członkiem honorowym Polskiej Akademii Literatury. Utrata wzroku i nasilająca się choroba umysłowa zmusiły go do wycofania się z życia społecznego, pozbawiły możliwości tworzenia. Egzystował dzięki ofiarności społecznej. W pierwszych miesiącach drugiej wojny światowej został wyrzucony z Hotelu Europejskiego, gdzie miał zapewnione utrzymanie. Zmarł w Szpitalu Dzieciątka Jezus 18 stycznia 1940 roku."

________________________
Tekst wiersza pochodzi ze strony .

piątek, 17 stycznia 2014

Na piątek - ks. Jan Twardowski.


     Mam w zbiorze oprócz innych pozycji tego księdza i poety trzy tomy z Utworów Wybranych Ks. Jana Twardowskiego pięknie wydanych przez krakowskie Wydawnictwo M.



 Z tomu 11 "Któryś cierpiał za nas rany - Na drodze krzyża" pochodzi poniższy fragment rozmyślań na drodze krzyżowej. Wprawdzie trwa karnawał, ale cotygodniowy piątek to dzień, w którym częściej nasz wzrok kieruje się w stronę krzyża. A tom ten polecam wszystkim, którzy w nadchodzącym Wielkim Poście będą chcieli sami porozważać mękę Jezusa Chrystusa na drodze krzyżowej.  Tom zawiera krótsze i dłuższe rozważania w podobnym klimacie jaki posiadają wiersze Ks. Jana , który przez kilkadziesiąt lat odprawiał nabożeństwa Drogi Krzyżowej w kościele Sióstr Wizytek w Warszawie. Rozważania te odbiegają od schematu i wychodzą poza przyjętą konwencję zapraszając do wspólnej wędrówki z Jezusem.


czwartek, 16 stycznia 2014

Co powiedziały by na to feministki?




           Czytanie w styczniu idzie mi dość opornie, za dużo czasu spędzam  w internecie, ale mimo to jestem w trakcie czytania dwu książek. O każdej porze dnia czytam inną. Wieczorem i rankiem, w łóżku,  czytam Trumana Capote "Harfę traw", gdyż wydana w serii Nike jest niewielka i łatwo się ją trzyma w ręce w tej pozycji. W ciągu dnia tak z doskoku miedzy innymi zajęciami, przy stole, czytam "Prowincje" Bogdana Białka. Powstaje również recenzja do "Na prastarej ziemi" Amitava  Ghosha i mam nadzieję, że do niedzieli ją opublikuję chociaż głowy bym nie dała, że zdążę, bo wena twórcza to u mnie dość rzadki gość.

         A w internecie znalazłam  coś na temat podobieństwa kobiety do książki.

źródło


I co Wy na to?

wtorek, 14 stycznia 2014

Możesz zdobyć książkę w kokursie z okazji rocznicy .



      Dzisiaj o tym, że blog Lektury wiejskiej nauczycielki  
obchodzi swoje trzecie urodziny i z tej okazji jego sympatyczna  właścicielka, anek7,  zorganizowała konkurs do wzięcia udziału w którym serdecznie zaprasza. Ja ze swej strony dodam, że warto, gdyż nagrody to oczywiście to co dla nas liczy się najbardziej, a zatem interesujące książki.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Przeczytałam w ramach serii wydawniczej "Koliber".



           Jeszcze w ubiegłym roku w ramach wyzwania Czytamy serie wydawnicze. przeczytałam dwie niewielkie książeczki wydane przez Książkę i Wiedzę w serii Koliber i to właśnie o nich  dzisiaj będzie w poście.

           Pierwsza z nich to "Diament wielki jak góra" F. Scotta Fitzgeralda. Książeczka ta   zawiera dwa opowiadania Fitzgeralda, który jak można przeczytać z przypisu wydawnictwa na okładce należy do jednych z najwybitniejszych pisarzy lat dwudziestych ubiegłego stulecia oczywiście. Fitzgerald jak dalej czytamy " jest jednocześnie jednym z pierwszych, który zbuntował się przeciwko swojej epoce i przeciwko społeczeństwu, w którym żył".  Pisarz poddawał w swych powieściach krytyce egoizm i pasożytniczy charakter amerykańskich "wyższych sfer". Robił to poprzez przedstawianie realistycznych obrazów z ich życia. I tego przykładem mogą być te dwie niewielkie formy literackie, które prezentuję.

      Głównym bohaterem "Diamentu wielkiego jak góra" jest pochodzący z klasy średniej miasteczka Hades, położonego nad brzegiem Missisipi, John T Unger, którego wybujałe ambicje  rodziców zaprowadziły do"Świętego Midasa", szkoły, której już sama nazwa wskazywała, że jest to najdroższa i najbardziej ekskluzywna prywatna szkoła męska w całym świecie. Szkoła znajdowała się koło Bostonu a  uczęszczali do niej chłopcy z samych bogatych domów. Dla Johna, który spędzał wakacje u swych kolegów, bogactwo stało się z czasem szczytem marzeń.

Na kolejne ze swych wakacji John zostaje zaproszony przez nowego kolegę, Percy'ego Washingtona, który twierdzi, że jego ojciec posiada diament wielki jak góra. Dziwna to jest posiadłość, położona wysoko w górach i niezwykle silnie strzeżona, której jak się okazało po czasie  nikt, kto do niej trafił, nie mógł już opuścić. Tam John poznaje siostrę Percy'ego, Jasminę, którą obdarza pierwszym w swym życiu uczuciem i to odwzajemnionym, ale równocześnie traci swe młodzieńcze złudzenia, gdyż okazuje się, że bogactwo może zmienić życie w więzienie a nawet go pozbawić.

    W drugim opowiadaniu - "Trudna podróż" - F.C. Fitzgerald opowiada historię pary małżeńskiej, Adriana i Ewy Smithów, która luksusowym statkiem płynie z dziećmi i ich  boną do Francji. On jest wziętym pisarzem ona zaś, o pięć lat od niego młodsza,  elegancką i pełną uroku dwudziestosześciolatką.  Podróż i pobyt we Francji ma ich znów zbliżyć więc Ewa chce, by w czasie tej sześciodniowej podróży z nikim nie zawierali znajomości. Jak to zwykle bywa staje się inaczej. Spokój pary zmąci piękna nieznajoma, która zainteresuje się Adrianem a co za tym idzie wzbudzi zazdrość u Ewy, która omal nie doprowadza do tragedii. Sztorm, w który wchodzi statek wytwarza atmosferę strachu, ale równocześnie pozwoli się przekonać Smithom,  że jednak  są dla siebie najważniejsi.


 

       Drugą z przeczytanych przeze mnie książek, o której dzisiaj wreszcie piszę jest  "Hotel du Nord" Eugene Dabita.
        Eugene Dabit, pochodzący z ludu samouk, to francuski pisarz żyjący na przełomie XIX i XX wieku, który zanim został pisarzem imał się różnych zawodów  a także brał udział w wojnie w 1914 roku jako żołnierz. "Hotel du Nord" uważany jest za jego najlepszą książkę a spopularyzował ją film nakręcony na jej podstawie w 1939 roku. Za powieść tą, w której ukazał trudne życie zwykłych, walczących o przetrwanie ludzi wywodzących się z klasy robotniczej Dabit otrzymał jako pierwszy pisarz nagrodę populistów.
        W "Hotelu du Nord" pisarz opowiada jakby historię własnej rodziny, własnego ojca i matki, którzy stali się faktycznie właścicielami Hotelu du Nord nad kanałem Saint - Martin i prowadzili go przez wiele lat, do czasu, gdy musieli go w związku z wywłaszczeniem zlikwidować, by na jego miejscu mogły zostać pobudowane biura.
Hotel ten, skromny a przez to niedrogi, stawał się czasowym schronieniem i domem dla tych, którzy przybywali do Paryża w poszukiwaniu pracy zasilając jego doły społeczne. Wśród jego mieszkańców przewijali się robotnicy, praczki, pomywaczki i służące. Przygarniał młode małżeństwa i pary kochanków, był co za tym idzie świadkiem miłości, ale i dużych dramatów szczególnie młodych dziewcząt, które idąc za głosem serca ponosiły później konsekwencje nieformalnych związków. Tu wracano po pracy do wynajmowanego pokoju, stołowano się i prowadzono życie towarzyskie. A właściciel z żoną uczciwie zarabiający na niezbyt bogate utrzymanie rodziny starali się wytwarzać  dobrą, prawie domową,  atmosferę. Tak widział to sam autor oczami dziecka, którym w tym czasie był.
        "Hotel du Nord" to interesujące studium nędzy i szarości życia ludzi pozbawionych perspektyw w dużym mieście w dobie industrializacji. 

 

    F.S. Fitzgerald i Eugene Dabit  w przytoczonej przeze mnie prozie przedstawiają dwa diametralnie różne światy, światy które łączył tylko mniej więcej ten sam czas, w którym występowały.

______________________________

 Książki przeczytałam w ramach wyzwań : Czytamy serie wydawnicze....Koliber i Trójka e-pik.

sobota, 11 stycznia 2014

Sarajewo - 28 czerwca 1914 roku - a początek I Wojny Światowej.


 
źródło
     
         Dzień 28 czerwca 1914 roku,  jak pisze w swej książce Vladimir Dedijer  p.t. "Sarajewo 1914",  "stanowić miał szczytowy moment wizyty następcy tronu i generalnego inspektora sił zbrojnych monarchii habsburskiej, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, w niespokojnej prowincji - Bośni I Hercegowinie."[...]
         Dzień ten zaczął się porankiem pogodnym i słonecznym. Para książęca - Ferdynand i Zofia -  o godzinie 9-tej wzięli udział we mszy, która się odbyła w pokoju hotelowym a następnie wyruszyła specjalnym pociągiem do Sarajewa, gdzie przesiadła się do sportowego samochodu z opuszczanym dachem. Dziesięć minut po godzinie 10-tej, gdy samochód mijał centralną Komendę Policji,  wysoki młodzieniec w czarnym płaszczu i kapeluszu zapytał agenta policji o to, w którym samochodzie znajduje się arcyksiążę a za chwilę rzucił we wskazanym kierunku granatem. Ten zamach się jednakże nie powiódł. Arcyksiążę kontynuował swój program i zawitał do ratusza, gdzie miał spotkanie z burmistrzem i radnymi. O godzinie 10.45 Franciszek Ferdynand opuścił gmach ratusza. Mimo iż wcześniej ustalono, że kolumna samochodów pojedzie inna trasą pierwszy samochód, w którym znajdował się szef ochrony arcyksięcia skręcił według pierwotnego planu a za nim pojechało następne auto. Powstało zamieszanie, w wyniku którego Czech - kierowca samochodu arcyksięcia - zatrzymał się przy zatłoczonym chodniku u wejścia do sklepu z winami. Ten moment wykorzystał zamachowiec, niewysoki długowłosy młodzieniec, który wyciągnął rewolwer i oddał strzały w kierunku samochodu. Z początku wydawało się, że próba zamachu okazała się nieudana, ale niestety strzały sięgnęły celu i okazały się śmiertelne.

   


     Mój tekst powstał w oparciu o początek książki Vladimira Dedijera "Sarajewo 1914". Z niej również pochodzą teksty pokazane w formie zdjęć a dotyczące skutków zamachu w Sarajewie.



Niniejszy post powstał w ramach  wyzwania : Projekt "Rok 1914 - czas Wielkiej Wojny".


__________________________________ 

[...] str. 5

piątek, 10 stycznia 2014

Warto wiedzieć.


     W 2010 roku w Norwegii wyemitowano film Haralda Eia - znanego komika norweskiego, a zarazem specjalisty socjologa,  p.t. "Hjernvask" po naszemu "Pranie mózgu". Eia zadał sobie trud skonsultowania genderowych mądrości wygłaszanych przez norweskich naukowców, filozofów czy też dziennikarzy ze światowej klasy specjalistami z zakresu psychologii ewolucyjnej, genetyki behawioralnej i biologii, pracujących na uniwersytetach brytyjskich i amerykańskich. Miażdżące dla "genderystów"  informacje,  jakie uzyskał,  skonfrontował z nimi w Norwegii. I tak powstał film, który sprawił, że tamtejsza opinia publiczna zaczęła dostrzegać, jaką absurdalną pseudonauką się ją faszeruje.




To było w 2010 roku, a naszemu społeczeństwu się nadal wciska kit.

czwartek, 9 stycznia 2014

Pan Przypadek i CELEBRYCI - Jacek Getner.



      











 "Pan Przypadek i celebryci" to kolejna książka Jacka Getnera opowiadająca o  Jacku Przypadku, który ot tak z dnia na dzień stał się detektywem i na dodatek zaczął robić w tym zawodzie karierę, w rozwoju której wydatnie zasłużyła  się darząca go niezwykłą sympatią sąsiadka,  o wdzięcznym imieniu Irmina,  posiadająca rozległe znajomości w różnych środowiskach Warszawy, z których zaczęli się wywodzić jego klienci. Rozległość tych znajomości pani Irminy zadziwia samego Jacka, któremu dzięki niej klientów nie brakuje.
     
        Jacek Getner wcześniejszą książką noszącą tytuł " Pan Przypadek i trzynastka", o której pisałam tu , rozpoczął moim zdaniem bardzo udaną  serię książek detektywistycznych jakich do tej pory było brak na naszym polskim rynku wydawnictw kryminalnych.

       Każda z wydanych już książek zawiera trzy intrygujące opowieści, w których  główny bohater serii  rozwiązuje nietuzinkowe zagadki  kryminalne.
Tym razem przestępstwa te mają miejsce w warszawskich  środowiskach celebryckich.

Najpoważniejsze, gdyż związane z popełnieniem morderstwem, wydarza się  na planie kręconego serialu filmowego " Miłość i medycyna". Taki też tytuł nosi to opowiadanie, w którym  Jacek Przypadek ma za zadanie  wykryć kto otruł alkoholem metylowym głównego bohatera serialu doktora Stasia, a faktycznie aktora Nosowskiego. Sprawa jest dość skomplikowana, gdyż podejrzanych jest kilka osób, które miały wyraźny interes w tym, by się pozbyć kolegi z planu, ale detektyw Przypadek kierując się swą znaną maksymą życiową, że "ludzie są banalnie przewidywalni" i cechującym go niezwykłym zmysłem obserwacyjnym dość szybko wskazuje winowajcę.

 Druga z zagadek do rozwiązania ma  już lżejszy kaliber. W "Znamiennych stanach świadomości" znany dziennikarz i "szołmen", Bolko Szołtysik, mieniący się gwiazdą stacji telewizyjnej zleca naszemu bohaterowi  odnalezienie niezwykle cennego dla niego "Manifestu komunistycznego", który uaktualniał swymi przemyśleniami ideologicznymi wpisując je na jego marginesach. Manifest zniknął a on jest szantażowany i Jacek Przypadek ma wyjaśnić kto za tym stoi. Jacek znając tryb życia jaki dziennikarz prowadził i prowadzi, jego skłonność do narkotyków, która jak się okazuje wywarła ogromnie destrukcyjny wpływ na postrzeganie rzeczywistości w jakiej się porusza,  w zaskakujący dla czytelnika sposób wyjaśnia sprawę zniknięcia cennej dla celebryty książki.

Natomiast trzecie zadanie jakiemu ma podołać domorosły detektyw zarejestrowany, z przyczyn obiektywnych, nie  jako detektyw lecz  jako jasnowidz , to odnalezienie narcystycznego  Mikele, czyli "Blondyna wieczorową porą" a przy tym  narzeczonego niesłychanie popularnej osoby o pretensjonalnym pseudonimie artystycznym Kasiya a zupełnie banalnym imieniu Kasia, która znana jest z udziału w kilku reality, talentach show i kilku odcinkach serialu telewizyjnego. Mikele, który według Kasyi jest gejem, nagle zniknął a jest jej niezbędnie potrzebny przy promowaniu się więc niezwykle wymowna Kasia naciska mocno na poleconego jej Przypadka, by przyspieszył swe poszukiwania. 
Jak się okazuje Mikele szukają jeszcze dwie inne  kobiety. Jedna to  profesjonalną wróżka, Nibelunga, która okazuje się być przyszłą matką jego dziecka a druga to żona ministra, której ten potrzebny jest jako świadek na rozprawie rozwodowej. I tym razem Przypadek nie zawodzi czym doprowadza po raz kolejny z rzędu do wściekłości sympatycznego aczkolwiek niezbyt rozgarniętego   podkomisarza Łosia, któremu za każdym razem Jacek wmawia, że to wyłącznie dzięki niemu udało mu się zagadkę rozwikłać, a który cały czas marząc o stanowisku komisarza myśli o tym jak usunąć sobie z drogi znienawidzonego, bezczelnego detektywa, który przeszkadza mu w prowadzeniu dochodzeń i pozbawia osiągnięć.

       W "Panu Przypadku i celebrytach" Jacek Getner wprowadza nas w świat, który niejednemu wydaje się być szczytem marzeń, gdy tymczasem autor ukazuje go, chociaż  może troszkę przerysowując, jako świat   narcystycznych megalomanów,  mocno zakręconych  i pogubionych w blichtrze, który ich otacza. Świat, w którym o wrogów łatwo a i człowiek nawet dla siebie może stać się wrogiem.

        Detektywistyczne przygody niezwykle inteligentnego i błyskotliwego a przy tym zachowującego się nieco ekstrawagancko Jacka Przypadka osadzone są w  środowisku klasy średniej Warszawy.  Przez tę książkę, jak było to również w poprzedniej,  oprócz bohaterów zagadek kryminalnych jakie bohater rozwiązuje przewija się cała plejada stałych postaci reprezentujących szeroki przekrój społeczny, które podobnie jak i główny bohater nie tylko zaskarbiły sobie moją sympatię, ale często też wywoływały swym zachowaniem uśmiech na mojej  twarzy. Do tych postaci między innymi należy dobroduszny mecenas Sakowicz, który postanawia pracować poza biurem byle tylko nie zrobić przykrości swej żonie z powodu kwiatka, który go uczula. I jego syn Bartłomiej, również adwokat, a przyjaciel Przypadka, uważający iż jest obiektem westchnień wszystkich kobiet, a który zakochuje się w dziennikarce Annie Sobańskiej, gdy ta natomiast wciąż zakłada sidła na Jacka, by go w sobie rozkochać i wygrać zakład ze swą koleżanką. Ale też podinspektor Łoś, którego pewność siebie a przy tym nikły zmysł analityczny oraz pomysły na złapanie swego wroga, czyli detektywa Przypadka, na gorącym uczynku potrafią ubawić wielce. 

        Duży plusem tej serii Jacka Getnera jest ciągłość świetnie,  a przy tym niejednokrotnie zabawnie i  z dużą dozą humoru sytuacyjnego,  zarysowanego tła obyczajowego jego zajmujących kryminalnych opowiastek, która sprawia, że czytający miło spędzając czas z bohaterami książki, ich przywarami i dobrymi stronami już myśli jak też potoczy się ich historia w kolejnej książce. 

        Zarówno pierwsza, jak i druga książka o Jacku Przypadku wciąga swą lekką fabułą nie strasząc, nie epatując złem,  ale za to doskonale bawiąc czytającego. 

Warto wspomnieć jeszcze, że książka jest starannie wydana przez wydawnictwo ZAKŁADKA.


Za możliwość przeczytania książki dziękuję bardzo samemu autorowi Jackowi Getnerowi.

_______________________________________________________

książkę przeczytałam w ramach wyzwań : Polacy nie gęsi....... i Czytamy polskie kryminały.

wtorek, 7 stycznia 2014

Na dobry dzień - Liza Minnelli.


      Jeszcze tym razem nie  o książce, gdyż post o  o książce Jacka Getnera "Pan Przypadek i celebryci" dopiero zaczyna powstawać chociaż  już w kolejce czeka właśnie skończona "Na prastarej ziemi" Amitava Gosha, ale niestety trochę mnie rozprężył czas świąteczny, który tym razem trwał bardzo długo i sprawił, że nie mogę się zmobilizować do pisania.

      Czytając post u Viv z Krakowskiego czytania o książce " Nowy Jork zbuntowany. Miasto w czasach prohibicji, jazzu i gangsterów"  autorstwa Ewy Winnickiej przypomniał mi się film "New York, New York" z Lizą Minnelli i tytułowa piosenka z tego filmu, a ponieważ jesteśmy znów  w okresie karnawału, który w tym roku potrwa długo dedykuję ją wszystkim, którzy do mnie dzisiaj zaglądną.


 

Powróćmy na moment do klimatu tamtych lat.

niedziela, 5 stycznia 2014

Kolędowo i nastrojowo na niedzielę przed Objawieniem Pańskim.

źródło


           Śpiewając dzisiaj na Eucharystii  kolędę :

                           "Nie było miejsca dla Ciebie"

                  
      Nie było miejsca dla Ciebie
      w Betlejem w żadnej gospodzie,
      i narodziłeś się, Jezu,
      w stajni, w ubóstwie i chłodzie.
       Nie było miejsca, choć szedłeś
      jako Zbawiciel na Ziemię,
      by wyrwać z czarta niewoli
      nieszczęsne Adama plemię.
      Nie było miejsca, choć chciałeś
      ludzkość przytulić do łona,
      i podać z krzyża grzesznikom
      zbawcze, skrwawione ramiona.
      Nie było miejsca choć szedłeś

      ogień miłości zapalić,
      i przez swą mękę najdroższą
      świat od zagłady ocalić.
      Gdy liszki mają swe jamy
      i ptaszki swoje gniazdeczka,
      dla Ciebie brakło gospody,
      Tyś musiał szukać żłóbeczka.
       
      A dzisiaj czemu wśród ludzi
      tyle łez, jęków, katuszy?
      Bo nie ma miejsca dla Ciebie
      w niejednej człowieczej duszy.

  przemknęło mi przez głowę, że w ramach poezji na  niedzielę przytoczę ją w dzisiejszym  poście. Szukając tekstu  i czegoś na jego temat znalazłam stronę , z której dowiedziałam się, że ta piękna, nastrojowa  kolęda powstała w moim regionie, na sądeckiej ziemi. 

    Jak pisze bowiem Irena Styczyńska / miałam wielką przyjemność znać osobiście tę Panią/ w swym artykule "Sądecka kolęda"opublikowanym w czasopiśmie "Nasze Spotkania" - " Kolęda "Nie było miejsca dla Ciebie" napisana została w Klasztorze 00 Jezuitów w Nowym Sączu przez o. Mateusza Jeża T. J. Zanotowana została w "Największej Kantyczce", z nutami na 2 głosy, przez J. A. Gwoździowskiego, wydanej w Tarnowie w 1938 r. Na chór opracował ją o. Jan Łoś T. J."
 

A tak ją wspomina :  "Pierwszy raz usłyszałam tę kolędę w styczniu 1939 r. Otóż przez katechetę Żeńskiego Gimnazjum i Liceum im. Marii Konopnickiej ks. Jana Czerwińskiego, zaproszony został do Nowego Sącza chór uczniowski z jego rodzinnego miasta - Miechowa. Śpiewał kolędy w Kaplicy szkolnej podczas mszy św. dla młodzieży szkół średnich o godz. 9.00. Wśród nich pierwszy raz przez nas słyszaną, "Nie było miejsca dla Ciebie".
    Kolęda ta zachwyciła słuchających głęboką treścią oraz piękną melodyką. Natychmiast prosiłyśmy swojego katechetę o podanie nam słów tej kolędy i nauczenie melodii. Z Kaplicy szkolnej przeniosła się do naszych domów i dalej.
    Przyszedł wrzesień 1939 r. i jego następstwa. Dużo sądeckiej młodzieży gimnazjalnej stało się od wiosny 1940 r. więźniami hitlerowskich obozów koncentracyjnych. Sporo Sądeczan pozostało po wojennej ucieczce na wschodnich terenach Polski, skąd władze radzieckie dokonywały wywozu ludności polskiej do sowieckich gułagów. Sądecka kolęda szła razem z nimi, a śpiewana pośród towarzyszy niedoli zyskała niezwykłą wśród nich popularność.  "

    Powyżej tekst wszystkich zwrotek one, a poniżej - zapis nutowy.






Śpiewajmy kolędy jak najdłużej, dokąd liturgia kościelna nam na to pozwala, bo to przepiękna modlitwa, a kto się modli śpiewając podobno jakby dwa razy się modlił.
Dobrej niedzieli wszystkim życzę.

sobota, 4 stycznia 2014

Moje prywatne wyzwanie czytelnicze na 2014 rok.


źródło

       W mojej biblioteczce poczesne miejsce znajdują biografie, które zawsze uwielbiałam czytać. Kocham poznawać  ludzi, wchodzić w ich życie i zapoznawać się z epoką, w której przyszło im żyć.
Toteż już w ubiegłym roku zaświtała mi  myśl, by w 2014 przeczytać chociaż jedną biografię miesięcznie i nie kazać tym książkom dłużej czekać. I ta myśl przeradza się w konkretne, moje własne wyzwanie : Czytam biografie Jak tylko uporządkuję biblioteczkę pokażę półki z biografiami, które posiadam a ich wykaz powstanie w specjalnej zakładce.

Na pierwszy rzut, w styczniu,  pójdą książki

Wałęsa.Człowiek z teczki - Sławomira Cenckiewicza
Matka chrzestna - Gertrud Hohler

      W dalszym ciągu będę również kontynuować swe wyzwanie Czytam Cronina, które się niestety przeciągnęło.

Jeżeli chodzi o kontynuowane wyzwania czytelnicze  poza blogowe to wymieniam je w zakładkach do bloga.

     A dzisiaj chciałabym jeszcze zwrócić Waszą uwagę na znakomity projekt jaki powstał na blogu Notes czytelniczy w związku z 100 - ną rocznicą wybuchu I Wojny Światowej. Jest to Projekt "Rok 1914 - czas Wielkiej Wojny".  

Wielkie brawa dla Eli za ten pomysł na wyzwanie czytelnicze na 2014 rok. Zachęcam do zajrzenia tam, gdyż udział w tym projekcie to wspaniała  lekcja historii, która chyba każdemu z nas by  się przydała .