czwartek, 27 lutego 2014

O tym zo czytałam w lutym, nadchodzącej wiośnie i pączkach.



        Luty się nam kończy. Pogodowo i  pod względem nastroju może nie był najlepszy, ale minął i wiosna jest coraz bliżej a to jej zwiastuny w naszym ogrodzie :




Udało mi się w nim przeczytać ciut więcej książek niż w styczniu, gdyż  pięć a były to :



  

 
 
 


Najbardziej poruszyła mnie "Wojenna narzeczona". "Zakładniczka" pokazała prawdziwą szkołę przetrwania, jak była udziałem jej autorki, ale przy okazji dała sporo wskazówek, jak sobie radzić w najbardziej niesprzyjających i nieprzyjaznych człowiekowi warunkach.
Natomiast "Bezcenny" dostarczył mi moc emocji  jeżeli chodzi o fabułę i tempo w jakim się toczyła, ale najcenniejsze to  wiedza jakiej dostarczył mi  na temat metod odzyskiwania zagrabionych przez Niemców w czasie II wojny światowej dzieł sztuki.
Intrygujący bardzo okazał się "Czarny romans", którego akcja nawiązuje do dramatycznego wydarzenia, jakie wstrząsnęło Warszawą na początku ubiegłego stulecia.

      Na marzec planów nie robię. Pozostały mi zaległości recenzyjne, a to za sprawą tego, że niestety jestem osobą, która trudno się do czegokolwiek zmusza. Czytanie daje przyjemność, ale  jak się nie jest pod presją. I tego muszę się trzymać.

Karnawał kończę jak zwykle smażeniem pączków,  bo jak mówi stare polskie przysłowie : "Powiedział Bartek, że dziś tłusty czwartek" , a moja rodzina sklepowych jeść nie chce, a i ja wolę własnej "roboty".

 Kończąc post życzę wszystkim miłego i prawdziwie tłustego czwartku i oczywiście smacznych pączków czy domowych czy też z cukierni, a żeby nam lepiej smakowały zapraszam do akcji : "wyślij 
pączek


do Afryki" co można zrobić za pośrednictwem strony www.tamtamitu.pl/.

wtorek, 25 lutego 2014

Jestem doprowadzona do złości.



Już tak mnie zdenerwował ten angielskojęzyczny spam reklamowy, że na jakiś czas zdecydowałam się włączyć kod obrazkowy.
Mam nadzieję, że przyjmiecie to ze zrozumieniem i nie poskąpicie mi mimo to komentarzy.
Może się odczepią i będzie można kod zlikwidować za jakiś czas.

Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego popołudnia. Mam nadzieję, że i Wam zaświeciło słoneczko.

poniedziałek, 24 lutego 2014

Książka warta zainteresowania.


       Natknęłam się w księgarniach internetowych ostatnio na tę bardzo interesującą książkę opowiadającą o losie arcydzieł sztuki zagrabionych przez Niemców w czasie II wojny światowej. Chyba też spotkałam się ze zwiastunem filmu nakręconym w oparciu o tę książkę.
Ostatnio temat ten, ale tylko w zakresie  naszych strat na tym polu przewijał się w czytanym przeze mnie "Bezcennym" Zygmunta Miłoszewskiego.



Grabież Europy


Autor: Nicholas Lynn H.

To świetnie opowiedziana historia zuchwałych kradzieży największych arcydzieł sztuki, którą czyta się jak wciągającą powieść przygodową!
Nagroda THE NATIONAL BOOK CRITICS CIRCLE AWARD!
„Grabież Europy” szczegółowo przedstawia losy najsłynniejszych dzieł sztuki zrabowanych przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej, a także ich poszukiwanie na terenie Rzeszy przez pięćdziesiąt lat po zakończeniu wojny.
Autorka z doskonałą znajomością rzeczy opisuje organizację metodycznej grabieży we Francji, Polsce, Związku Radzieckim i Holandii, kulisy wojennego „rynku sztuki” i obrotu dziełami w skorumpowanej Trzeciej Rzeszy, ale również grabieżcze i destrukcyjne instynkty po każdej ze stron uwikłanych w wojnę.
Żywy język, bogactwo szczegółów i niezwykle interesujące opowieści o losach poszczególnych arcydzieł, takich jak „Dama z gronostajem” Leonarda da Vinci, ołtarz Wita Stwosza czy „Autoportret” Dürera, sprawiają, że od książki wręcz trudno się oderwać. Znakomite połączenie sensacji historycznej z bogato udokumentowaną pracą zawodowego muzealnika.
Lynn H. Nicholas amerykańska pisarka urodzona w New London. Studiowała w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii. Działaczka ruchu na rzecz odzyskania skarbów kultury zagrabionych w czasie drugiej wojny światowej. Odznaczona Legią Honorową , laureatka nagrody Amicis Poloniae, przyznawanej za zasługi w rozwoju stosunków polsko-amerykańskich. „Grabież Europy” została przetłumaczona na osiem języków i sfilmowana.

Może kogoś zainteresuje ta pozycja.

__________________________________

Zdjęcie i tekst pochodzi ze strony Tania Książka.pl.

niedziela, 23 lutego 2014

Ot, taki sobie post na pełnym luzie.


                 Niedzielne popołudnie chętnie spędziłabym w takim labiryncie.


źródło zdjęcia





Czy tak będzie?


źródło zdjęcia


Miłego niedzielnego czytania wszystkim, którzy mnie odwiedzą w dzisiejszym dniu  życzę.




sobota, 22 lutego 2014

Zebrało mi się na zadumę i refleksje.


         Wprawdzie mamy wolną sobotę a przed nami niedziela  więc to czas odpoczynku i dobrze żeby radosnego, ale trudno się cieszyć mimo trwającego karnawału, gdy niedaleko od nas nie ma spokoju i dla naszych sąsiadów nastał trudny czas. Dlatego dzisiaj wrzucam coś refleksyjnego, patriotycznego,  coś co może pomóc nam się odnaleźć w obecnej rzeczywistości, która nam skrzeczy za uchem wciąż, że mamy się czuć bardziej Europejczykami niż Polakami, a jeżeli jest inaczej to jesteśmy zacofani, bo jak się kiedyś raczył wypowiedzieć premier III Rzeczpospolitej Donald Tusk "

 "Polskość to nienormalność – takie skojarzenie narzuca mi się z bolesną uporczywością, kiedy tylko dotykam tego niechcianego tematu. Polskość wywołuje u mnie niezmiennie odruch buntu: historia, geografia, pech dziejowy i Bóg wie co jeszcze wrzuciły na moje barki brzemię, którego nie mam specjalnej ochoty dźwigać, a zrzucić nie potrafię (nie chcę mimo wszystko?), wypaliły znamię i każą je z dumą obnosić. Więc staję się nienormalny, wypełniony do granic polskością, i tam, gdzie inni mówią człowiek, ja mówię Polak; gdzie inni mówią kultura, cywilizacja i pieniądz, ja krzyczę Bóg, Honor i Ojczyzna (wszystko koniecznie dużą literą); kiedy inni budują, kochają się i umierają, my walczymy, powstajemy i giniemy. I tylko w krótkich chwilach przerwy rozważamy nasz narodowy etos odrobinę krytyczniej, czytamy Brzozowskiego i Gombrowicza, stajemy się normalniejsi."

W odpowiedzi na te "bolesne" rozterki Donalda Tuska  przytoczę słowa obecnego Papieża Franciszka, które zawarli : Francesca Ambrogetti i Sergio Rubin w swej książce "Jezuita" , a które były odpowiedzią na ich pytanie zadane Jorge Bergoglio : 

Dlaczego używa Ksiądz terminu "ojczyzna"?

"Lubię mówić o ojczyźnie zamiast o kraju albo państwie. Kraj jest w zasadzie faktem geograficznym, państwo z kolei faktem prawnym, konstytucyjnym. Natomiast ojczyzna to coś, co daje tożsamość. O osobie kochającej miejsce, w którym żyje, nie mówimy, że jest "krajofilem" czy "państwofilem", ale "patriotą".
Słowo "ojczyzna" pochodzi od słowa "ojciec". Ojczyzna więc - jak mówiłem - przejmuje tradycję po ojcach i prowadzi ją dalej, pomaga się jej rozwijać. Ojczyzna jest spuścizną po ojcach otrzymywaną dziś, aby przekazywać jutro. Dlatego bardzo  mylą
się ci, którzy mówią o ojczyźnie w oderwaniu od dziedzictwa, tak samo jak mylą się ci, którzy chcą to dziedzictwo ograniczyć i nie pozwalają się mu rozrastać".[...]





______________________________

Francesca Ambrogetti,Sergio Rubin, Jezuita Papież Franciszek,DW "Rafael",2013 r, tł. A. Fijałkowska-Żydok, str.192

piątek, 21 lutego 2014

Piątek z poezją - Kazimiera Iłłakowiczówna.


          Jestem posiadaczką świetnego modlitewnika ks. Mieczysława Malińskiego, wydanego przez Księgarnię Św. Jacka w Katowicach w 1985 roku "Na każdy dzień"
     Książka ta rozbita jest na 365 modlitewnych jednostek, dni świątecznych i zwyczajnych. Każdy dzień składa się z fragmentu Ewangelii, która przypada na dany dzień roku liturgicznego, wziętej z mszału, po drugie - z rozważania z nią związanego i po trzecie - z fragmentu psalmów, modlitw świętego króla Dawida. Niedziele i dni świąteczne mają bardziej rozbudowaną jednostkę modlitewną. Dołączone są: komentarz do Ewangelii wzięty z dzieł wielkich pisarzy Kościoła oraz poezja religijna polskich twórców. Tak ułożony tekst stanowi znakomitą pomoc w codziennej modlitwie.

        I właśnie z tego modlitewnika pochodzi wiersz Kazimiery Iłłakowiczówny na dzisiejszy piątek :

 Nie z czynu ale z modlitwy

Życia mojego codzienny - zawsze nad siły! - wysiłek
poplątały powszednie losy, zdarzenia zwyczajne rozbiły.
Wlokłam kłody po ciężkim piachu, płynęłam wodospadom naprzeciw:
każdy mój czyn się rozkruszył, każdy się statek rozleciał.
Nie umiałam modlić się, Boże, ani walczyć o Ciebie czuciem,
tylko złapać najbliższy ciężar i na przeszkodę się rzucić!...
Trzeba Cię sercem chwalić, wznosić do Ciebie kadzidłem,
ale mnie szept modlitw usypiał, "wyłamywał do dołu" skrzydła.
...Dziś runął dom mój, zwaliły się belki w dół i kamienie...
A może byłby się ostał - budowany tylko na tchnieniu?
A może byłby mocny, wyniosły i niespożyty,
gdyby nie z czynu się zrodzić chciał, ale z modlitwy?!



"Należała do najwybitniejszych postaci życia literackiego Warszawy w dwudziestoleciu międzywojennym. Wyrazista osobowość, żywa inteligencja, siła woli, elegancja, także pewna kapryśność i nieprzewidywalność w kontaktach z ludźmi czyniły z niej osobę fascynującą towarzysko, chociaż trudną We wczesnej młodości fascynował ją ruch feministyczny, żywy już w okresie modernizmu. Zawsze jednak, głęboko wierząca, czuła silną więź z duchowością chrześcijańską. Iłła (jak nazywali ją bliscy) miała rozległy krąg przyjaciół, wśród których byli Witkacy, Julian Tuwim (po jego śmierci poświęciła mu wzruszające wspomnienie Pozgonne Tuwimowi), Maria Dąbrowska (porównująca ją w swym Dzienniku do hiszpańskiej mistyczki św. Teresy z Avila). Po wojnie, pozbawiona pracy etatowej (łudziła się, że w nowym systemie politycznym odzyska jednak posadę w MSZ), osiadła w Poznaniu, zajmując się przekładami literatury europejskiej (Goethe, Tołstoj) i nauczaniem języka angielskiego oraz śledząc bacznie życie polityczne (po wypadkach poznańskich w czerwcu 1956 r., kiedy w krwawych starciach ginęli demonstrujący robotnicy, napisała wiersz Rozstrzelano moje serce w Poznaniu). W ostatnich latach życia, po nieudanej operacji jaskry, była ociemniała, znosząc swój stan z wielkim hartem ducha". / tekst pochodzi z Wikipedii/



czwartek, 20 lutego 2014

Odwiedziłam bibliotekę i co z tego wynikło.


    Mimo, że mam co czytać, gdyż w domowej biblioteczce książki aż się rwą do tego, by się nimi zająć to jednak kocham chodzić do biblioteki. A ostatnio już musiałam nawet tam pójść, by oddać pożyczone jeszcze w ubiegłym roku a wreszcie przeczytane. A udało mi się w samym lutym przeczytać ich trzy, tak mnie wzięło na czytanie zasobów bibliotecznych. I oczywiście przy okazji, mimo że jeszcze część z poprzedniego stosika bibliotecznego czeka na swą kolej, nie powstrzymałam się od tego, by przeglądnąć tam przynajmniej dwie półki i przywlokłam do domu kolejne trzy pozycje .


"Trylogię rzymską" Miki Waltariego / prawdziwa cegła zawierająca trzy tomy/ poleciła mi Pani bibliotekarka, i gdy się wahałam czy ją wypożyczać ze względu na jej objętość stwierdziła, że skoro mi ją wyciągnęła to muszę wziąć. Cóż miałam robić, wzięłam. Obydwie z córką będziemy ją czytać.

A ja sobie wybrałam dwie wydane przez Książnicę.  Na mój wybór wpłynęły nie tylko tytuły:
 "Żona pilota" - Anity Shreve
"Niewdzięczna pamięć" - Bernlefa, ale chyba również chyba to jak książki zostały wydane i klimatyczne, nostalgiczne okładki zachęcające po sięgnięcie akurat tych książek.

 O tym, że nie do końca znamy nawet najbliższe sobie osoby dowiaduje się tytułowa bohaterka książki "Żona pilota", gdy jej mąż, pilot, ginie w tragicznych okolicznościach. By się dowiedzieć kim był naprawdę człowiek, którego kochała podejmuje się przeprowadzenia prywatnego śledztwa.
Na podstawie książki nakręcono w 2002 roku film. Dobrze, że jeszcze go nie oglądałam, gdyż wolę zaczynać od książki, by porównać na ile twórcy filmu odzwierciedlili jej fabułę. A obecnie dowolność jest w tym zakresie coraz większa co ja  osobiście źle odbieram, gdyż dla mnie film nakręcony na podstawie książki powinien jej być wierny.

Bohater natomiast "Niewdzięcznej pamięci" powoli, lecz nieodwracalnie traci kontakt z rzeczywistością popadając  w demencję. Ale jest to podobno powieść nie tylko o demencji, ale również o miłości z nieuchronnym niestety tragicznym zakończeniem. Podejrzewam, że nie będzie łatwo ją czytać, ale myślę, że warto jednak spróbować.

Może ktoś z Was już czytał te książki?


środa, 19 lutego 2014

Zakładniczka - Clara Rojas.



                        Książkę Kolumbijki, Clary Rojas, p.t. "Zakładniczka", wydaną w 2009 roku przez wydawnictwo Hachette, o której coś tam czytałam zanim pożyczyłam ją w bibliotece jeszcze w ubiegłym roku, przeczytałam na początku lutego. Lubię czytać książki opowiadające  historie, które są prawdziwe, takie które się faktycznie wydarzyły. I to jest taka właśnie opowieść. Historię traumatycznych przeżyć jakie były jej udziałem, gdy stała się zakładniczką, oskarżanej o terroryzm grupy partyzanckiej  FARC,  Clara Rojas opowiada  prostym,  językiem -  prawie beznamiętnym -  nie epatując czytelnika nadmiarem emocji czy sensacji, więc trudno byłoby tych elementów w książce szukać, a jednak przeraża ona swym koszmarnym realizmem.
 


            Gdy 23 lutego 2002 roku Clara wstała o czwartej rano i  wzięła długi, gorący  prysznic, by po dwudziestu minutach wyjść z domu i pojechać po Ingrid Betancourt,  której była szefową sztabu wyborczego, nawet przez myśl jej nie przeszło, że jest to ostatni prysznic jaki bierze w domowych warunkach, i że nieprędko będzie mogła tę czynność powtórzyć. W najbardziej czarnych snach nie wyśniło by jej się chyba, że zostanie razem ze swoja pracodawczynią, która chciała być prezydentem Kolumbii,  uprowadzona i przez długie sześć lat więziona jako zakładniczka w gęstej kolumbijskiej dżungli, w skrajnie nieprzyjaznych dla człowieka warunkach. Długie sześć lat życia, które zostaną jej dosłownie skradzione przez porywaczy, sześc lat, w których pozbawiona zostanie prywatności, intymności, pracy i możliwości rozwijania się, lat straconych dla niej pod każdym względem, lat w których głównym zajęciem  było robić wszystko co było możliwe, by przetrwać koszmar poniżającego bytowania w jak najlepszej kondycji psychofizycznej, a wymagało to ogromnego samozaparcia i narzucania sobie dyscypliny. I o tym właśnie jest ta książka. A także o trudzie ciągłego przemieszczania się przez dżunglę, codziennym narażaniu swojego życia o samotności i strachu, ale również o wielkiej nadziei wypływającej z gorącej wiary i modlitwy połączonej nawet z podejmowaniem postów, która cały czas jej towarzyszyła przez te wszystkie lata, że Bóg jej nie opuści, jej gehenna się skończy i powróci do swoich. To również opowieść o wielkiej miłości do synka, który pojawił się w jej życiu w drugim roku pobytu wśród partyzantów. Z natury powściągliwa, nie okazująca emocji Clara nie pisze w książce, mimo spekulacji mediów, kto był ojcem jej synka. Stwierdza tylko, że synek jest wspaniałym owocem przeżytego w niewoli uniesienia.

     W książce "Zakładniczka", którą postanowiła po powrocie do domu napisać, Clara Rojas zawarła nie tylko trudne, bolesne  wspomnienia z tamtego okresu, opis tego co ją spotykało i jak na co dzień z determinacją z tym czego doświadczała walczyła, by się nie poddać, nie stracić swej godności, ale przede wszystkim dokonała nią swoistego rozrachunku z z tamtym czasem zamykając dzięki niej pewien etap w swoim życiu i rozpoczynając następny. Książka  pomogła  jej również wybaczyć wyrządzone jej krzywdy tym, którzy byli ich sprawcami. 

     "Zakładniczka"  to wciągająca i bardzo dobrze się czytająca książka. Napisana suchym, rzeczowym  językiem nie wzbudza wielkich emocji w czytającym, ale czytając książkę mamy przed oczami ciemną, wilgotną pełną różnych niespodzianek i niebezpieczeństw dżunglę a w niej delikatną kobietę, która nam przekazuje w swej książce jak sobie radzić i nie tracić nadziei w wieloletniej szkole przetrwania.

poniedziałek, 17 lutego 2014

Komuś zaczął się dobrze tydzień - ogłaszam wyniki rocznicowej wygrywajki.



          Zanim przejdę do meritum jeszcze raz chcę wyrazić wdzięczność za wszystkie miłe słowa jakie zostały napisane przez Was pod postem ogłaszającym zabawę na moim blogu. Słowa te sprawiły mi wiele radości i były wyrazem tego, że to moje blogowanie ma sens.
Witam również wszystkich nowo obserwujących mój blog i żegnam tych, którzy blog przestali obserwować.

A teraz o wynikach :

do wygrywajki zgłosiło się 24 osoby, ale jednej niestety nie mogłam zaakceptować, gdyż tym razem była to zabawa dla osób prowadzących blog a zatem w losowaniu wzięło 23 zgłoszenia :


a ręka mojej córy była tym razem szczęśliwa dla blogerki o nicku :




Gratuluję serdecznie moja droga Mała Pisareczko i proszę podaj mi adres na gut.anna1@gmail.com.

Wszystkim pozostałym dziękuję za udział w zabawie i życzę szczęścia w innych zabawach, w których zechcą wziąć udział, a przede wszystkim w codziennym życiu.


Kończę swój post ramotką,  idealną na karnawałowy czas,  z niezapomnianych lat mojej młodości dedykując ją wszystkim, którzy do mnie zaglądają bez względu na to co na nim wypisuję .


niedziela, 16 lutego 2014

Niedzielnie i smętnie ...........



      Jakiś taki dzisiaj smętny dzień. A bardzo ładnie się zapowiadał. Rano słoneczko rozświetlało dom, ale niedługo się nim cieszyliśmy.
Wczoraj upłynął termin zgłaszania się do mojego konkursu, ale wyniki ogłoszę jutro, gdyż dzisiaj jestem do niczego. Nic mi się nie chce robić. Powinnam pisać recenzje a z tego wszystkiego  będę czytać zaczętą przedwczoraj książkę Alyson Richman  "Wojenna narzeczona". To taka sympatyczna odskocznia po "Bezcennym" Miłoszewskiego, przy czytaniu którego trzeba było trochę  umysł powytężać, by połapać się w jego sensacyjnej, pełnej zwrotów akcji, wielowątkowej fabuły.

A to idealna piosenka na mój dzisiejszy smętek. Uwielbiam tę piosenkę.


Miłego popołudnia życzę tym, którzy będą tak mili i do mnie wstąpią.

sobota, 15 lutego 2014

Wino śliwkowe - Angela Davis- Gardner - opowieść z nutą orientu.



             Książkę, o której dzisiaj piszę czytałam jeszcze w ubiegłym roku a zdobyłam ją za zgromadzone z wymian punkty na portalu finta.pl. Przyciągnęła mój wzrok tytułem a także okładką w orientalnym stylu, a po przybliżeniu sobie treści pomyślałam, że spodoba mi się więc podjęłam decyzję na tak.



 

             Jest rok 1965. Barbara jest młodą Amerykanką, która przebywa  na rocznym kontrakcie w Japonii, gdzie jest wykładowcą języka angielskiego w  Kodaira College, szkole dla młodych Japonek.W nowym środowisku kulturowo zupełnie odmiennym,  niż to z którego  sama się wywodzi, czuje się bardzo osamotniona toteż pociechą dla niej jest nawiązanie serdecznej więzi z jedną z wykładowczyń w tym samym collegu, Michi Nakamoto. Michi  jednak nagle umiera a jej śmierć  jest  dla Barbary ciosem, gdyż była ona jedyną przyjazną jej duszą wśród japońskiego grona wykładowczyń,  a ponieważ była osoba samotną  razem spędzały sporo czasu, a to sprawiało, że Barbara nie czuła się tak całkiem wyobcowana wśród obcych  i nie do końca życzliwie  nastawionych do siebie osób.
Mimo przyjaźni jaką Michi do niej żywiła Barbara jest zaskoczona jej testamentem, w którym czyni ją spadkobierczynią swej  komody tansu, komody, w której jak sama kiedyś powiedziała Barbarze mieści się cała jej historia.
Niewielka komoda, trzy szufladowa, posiadająca wzory śliwkowego kwiecia na okuciach okazuje się być komodą na wino, w której znajdują się rzędy butelek z winem śliwkowym, które w większości wyprodukowała sama Michi. Każda z butelek owinięta jest  grubym ryżowym papierem, przewiązanym sznurkiem i opieczętowanym czerwonym woskiem i oznaczona datą, a każda data to jeden rok z życia Michi. By poznać historię swej zmarłej przyjaciółki  zapisaną jej ręką na papierze ryżowym Barbara musi znaleźć tłumacza. Więc gdy poznaje Seji i ten proponuje, że będzie jej tłumaczył zapiski Michi wydaje jej się, że to doskonały pomysł. Ale Seji, z którym połączy ją również uczucie, okaże się z pewnych, istotnych dla siebie, dla swojego honoru  przyczyn, niewiarygodnym tłumaczem i to stanie się powodem wielu nieporozumień między nimi, gdyż Barbara nie potrafi zrozumieć postępowania kochanka  i czuje się oszukana.

          "Wino śliwkowe" byłoby tylko zwykłym, dobrze się czytającym  romansem osadzonym w świecie orientu, świecie nie tylko kwitnącej wiśni, ale również śliwki i pięknych legend o kobiecie o twarzy lisicy,  gdyby nie poznawana razem z Barbarą pełna tragizmu przejmująca historia Michi, która przeżyła w Hiroszimie koszmar po zrzuceniu przez Amerykanów bomby atomowej i tego jaki to potworne wydarzenie miało wpływ na jej późniejsze życie. Ta historia i w ogóle wszystko co dotyczy wspomnień również samego Seji dotyczących tamtego dnia, czyli 6 sierpnia 1945 roku, to najciekawsza część książki i choćby tylko dla niej uważam, że warto ją przeczytać. To straszne wydarzenie odbiło się w różny sposób na tych, którzy go przeżyli i zostali nim naznaczeni już na całe życie do tego stopnia, że nawet nie przyznawali się do tego, że pochodzą z Hiroszimy.
    
        Książka przyciągnęła mój wzrok nie tylko intrygującym  tytułem, ale i delikatną japońskością okładki, która  zapowiadała, że będę mieć do czynienia z tym co mnie w kulturze japońskiej pociąga i fascynuje. I nie zawiodłam się. A poza tym czytało mi się ją dobrze, gdyż fabuła jej przeplatana wspomnieniami Michi i Seji intrygowała, wciągała a momentami również wzruszała.

       Mankamentem książki jednak jest niedbałe  tłumaczenie,  czego tylko jednym z przykładów jest choćby to, że matka bohaterki rozmawiając z nią przez telefon zwie ją Baśką, co mi aż zazgrzytało.



piątek, 14 lutego 2014

Zakochać się ......... jak Robert i Franceska.





         "Kiedy weszła do kuchni, Robert Kincaid pił drugie piwo i przepakowywał aparaty. Spojrzał na nią.
        - Jezu - westchnął cicho. Wszystkie uczucia, poszukiwania i przemyślenia, całe życie  wypełnione  uczuciami, poszukiwaniami i  przemyśleniami skupiło się w tym właśnie momencie. Gdyż zakochał się we Francesce Johnson, żonie farmera z Madison County w Iowie, pochodzącej z Neapolu.
        - To znaczy... - głos miał trochę drżący, trochę ochrypły - jeżeli wybaczysz moją śmiałość, powiem, że wyglądasz olśniewająco. Do zawrotu głowy. Jakbym dostał pałką w łeb. Mówię zupełnie poważnie. Jesteś prawdziwą elegantką, Francesko, w najczystszym znaczeniu tego słowa.
        Widziała, że jego podziw jest szczery. Rozkoszowała się nim, zanurzyła się w nim, pozwoliła, by wirował wokół niej i wnikał we wszystkie pory skóry jak delikatny olejek, wcierany dłońmi jakiegoś bóstwa, które odeszło od niej całe lata temu, a teraz powróciło.
         I ona w tej samej chwili zakochała się w Robercie Kincaidzie, fotoreporterze z Bellingham w stanie Waszyngton, który jeździł starą furgonetką o imieniu Harry".[...]




"Tego wtorkowego wieczoru w sierpniu 1965 roku Robert Kincaid nie odrywał wzroku od Franceski Johnson. Ona również patrzyła na niego. Oddzieleni od siebie o dobre trzy metry, czuli się nierozerwanie złączeni".[...]

 __________________________________________________

 1/ R.J.Waller,"Co się zdarzyło w Madison Country", Prószyński i S-ka 1994 r., str 92
  2/ R.J.Waller, "Co się zdarzyło w Madison Country",Prószyński i S-ka 1994 r. str 93

czwartek, 13 lutego 2014

Lutowe zdobycze i nabytki



        Miało być dzisiaj o dwu przeczytanych książkach, ale cały  tekst  jeszcze nie powstał więc może ukaże się jutro, a dzisiaj zaprezentuję nabytki, które powiększyły mój stan posiadania książkowego w lutym.


   Od góry :

Hildegarda z Bingen Opowieść o życiu naznaczonym łaską - Lucia Tancredi - tę pieknie wydaną przez PROMIC książkę  o niezwykłej mniszce, która została ogłoszona w 2012 roku doktorem kościoła nabyłam za zdobyte punkty na portalu Granice.pl.

Wołaj do mnie, a odpowiem ci - O.Józef Witkowski - to zbiór modlitw wybranych przez ojca Józefa Witko, posługującego modlitwą o uzdrowienie i uwolnienie, który ma korzystającego z niego otworzyć pełniej na działanie Ducha Świętego, na co bardzo liczę. Ten estetycznie wydany przez Esprit modlitewnik polecony mi został przez właściciela interesującego  bloga Libri amici, libri .magistri.

Pieśń Aborygenki - Ros Moriarty - tę książkę, którą chciałam  przeczytać udało mi się szczęsliwym trafem wygrać w konkursie u Ani na blogu : Lektury wiejskiej nauczycielki

Lwowskie puchacze - Wspomnienia lotnika - Jerzego Damsza. Tę świetnie wydaną książkę przez Znak zawierającą wspomnienia dowódcy 307. Dywizjonu Nocnych Myśliwców walczącego w bitwie o Anglię zdobyłam w wymianie z Martą.

Mój szary różaniec - Ludwika Mycielskiego - to pięknie wydana przez Ordo te PAX pierwsza część  wspomnień benedyktyna, kapłana i doktora teologii, urodzonego we Lwowie Ludwika Mycielskiego.
On sam i jego rodzice zostali uratowani przed bojówkami banderowskimi przez  Ukraińców z sąsiedniej wsi o czym wspomina w Części I "Pamięć i świadomość".

Czy coś z tego niewielkiego stosiku Was zainteresowało?

wtorek, 11 lutego 2014

Liebster Blog



Bardzo  miłą niespodziankę sprawiła mi właścicielka bloga :




zwyczajnie i szaro?    ,

która wyróżniła mój blog  i zadała mi kilka pytań, na które postaram się teraz odpowiedzieć.


1. Dlaczego piszesz bloga?

   Dla własnej przyjemności,  i by podzielić się z innymi tym co czytam, co mnie interesuje, a także by podzielić się tym jak odbieram czytane książki.

2. Co najbardziej cenisz u ludzi?

Szczerość, otwartość, lojalność i prawdomówność.

 3. Twoja najlepsza cecha?

 Trudno o tym pisać i samej się oceniać , gdyż nigdy nie wiadomo jak sami jesteśmy postrzegani przez innych, ale myślę jednak, że dostrzeganie w innych zawsze czegoś dobrego i lojalność.

4. Jaka jest Twoja największa słabość?

Bałaganiarstwo.

5. Twój ulubiony film?

Nie bardzo wiem co napisać, gdyż byłoby ich sporo, ale z młodości, a i pamięć mam zawodną . Chyba jednak : "Noce i dni". Zawsze oglądam z tym samym sentymentem do Bogumiła, ale i Barbary.

6. Twój ulubiony cytat?

Nie wiem czy to jest cytat, ale dewiza życiowa : "Im więcej  dajesz, tym więcej otrzymujesz".
Bo to się sprawdza.

7. Słowo, którego nienawidzisz?

 Nie wiem czy jest takie słowo, ale może i dlatego, że ja nie znam uczucia nienawiści.
Niechęć owszem, ale nienawiść - nie. Ale jednak nie znoszę słów : "ty zawsze" i "ty nigdy".
Sama ich nie używam.

8. Ulubione przekleństwo?

Cholera jasna.

 9. Co Cię pozytywnie nakręca?

 Dobre i serdeczne słowo usłyszane szczególnie rano. Może to być również od całkiem obcej osoby.

10. Książka, do której lubisz wracać?

Ostatnio nie mam czasu do wracania do jednej /tyle jest prze de mną nie czytanych/, ale wciąż myślę o powrocie do książki "Dusze i ciała" Van der Meerscha.

11. Twoje największe marzenie?

 By moje dzieci  kroczyły drogą prawdy.


To tyle o mnie.

Dziękuję moja droga za ten sympatyczny gest.

Sama nie będę typować kolejnych blogów, gdyż niestety mam  ograniczony mocno czas a to wymagałoby poświęcenia go choćby na obmyślanie pytań, a kuchnia czeka.

sobota, 8 lutego 2014

K.I. Gałczyński o Rosji.


      Wczoraj rozpoczęły się zimowe igrzyska w Soczi. Oglądałam  otwarcie, ale w relacji  była tylko minimalna część ogromnego widowiska mającego na celu opowiedzieć historię Rosji.
Z urywków, które oglądnęłam widać było, że to niezwykłe widowisko. Szkoda, że nie pokazano całego.
  

 A ja znalazłam w posiadanym tomiku wierszy wiersz poety, napisany w 1934 roku  p.t. :



                                                                Rosja


Wszędzie tam, gdzie brzoza
 i  muzyka w kołach jadącego na jarmark woza:
"Aj dierbień,dierbień kaługa" śpiewa wóz i w słońce jedzie...

gdzie wiewiórki są królewny, a królowie - niedźwiedzie;
gdzie kobiety noszą pierś wysoko, a w oczach zmrużonych całą
                                                                                              słodycz świata,

gdzie na wędrowca  czeka wieczorem herbata
i mały dom, i sen, i brzęk talerza,
i głupie rzeźbione drzwi, dla biedaków otwarte na ościeżaj -
wszędzie tam,
choćby to było na końcu świata,
jest Rosja



piątek, 7 lutego 2014

O życiu z lekkim przymrużeniem oka czyli dwa czytadła na zimowe wieczory.


            W dalszym ciągu mam spore zaległości w prezentowaniu przeczytanych książek dlatego muszę blokować opinie toteż dzisiaj krótko o jednej przeczytanej jeszcze w ubiegłym roku i drugiej już w tym miesiącu a to z tego względu, że najwyższa pora by wróciła do biblioteki. Obydwie  książki  to obyczajowe  powieści rodzimych autorek, z którymi po raz pierwszy się spotkałam, należące do gatunku lekkich czytadeł, takich co to  czyta się szybko i z przyjemnością, i z których czerpiemy pozytywne fluidy.
   

 
    Bohaterką  "Jesiennego koktajlu" jest Alicja, która właśnie kończy 60 lat i przechodzi na oczekiwaną przez siebie emeryturę, z którą wiąże przeprowadzenie istotnych zmian w swoim życiu. Alicja, była żona, matka i babka postanawia teraz  zadbać przede wszystkim o siebie i czerpać z wolności jaką jej daje emerytura pełnymi garściami. Czuje się  młodo, jest atrakcyjna, rodzinę oczywiście kocha i chce ją widywać, niemniej tylko od czasu do czasu, byle jej nie absorbowała swoimi problemami. Czas odmierzany kolejnymi rocznicami  spędza na tym co lubi robić czy to w domu czy też spotykając się z koleżankami. Prowadzi bogate życie towarzyskie  i chce by jesień jej życia trwała i trwała tym bardziej, że i miłość się jej jeszcze przytrafia.

        "Jesienny koktajl" to sympatyczne, lekkie czytadło nie tylko dla pań w średnim wieku, którego narratorką jest sama bohaterka dzięki czemu poznajemy nie tylko jej codzienne  radości, troski i  kłopoty, ale również bogactwo jej wnętrza i związanych z tym przemyśleń na różne tematy a szczególnie tego jak żyć, by mimo wszystko czuć się w miarę szczęśliwym, czego efektem jest opracowana przez nią "Mikstura szczęścia na każdą porę roku". Utrzymane w pogodnym i pełnym optymizmu  nastroju raczy czytelnika dużą dozą humoru i dystansu z jakim bohaterka podchodzi do siebie i swojego życia, ale i otaczających ją przyjaciół i rodziny.
      Atutem książki  jest pokazanie, chociaż troszkę z przymrużeniem oka, że świat nie jest tylko dla młodych, że ludzie w średnim wieku znakomicie mogą funkcjonować i cieszyć się życiem w ramach swych zainteresowań a młodzi powinni respektować ich prawa do swobody. A oprócz "Mikstury szczęścia ...." otrzymujemy jeszcze w załączniku "łopatologiczne" przepisy babci Alusi na różne smakołyki.






       W "Grze o miłość" wprawdzie bohaterką jest 30-letnia nauczycielka o niespotykanym imieniu Apolonia, którą dyrektor szkoły nazywa Apolońcią, ale jest i druga, to babcia bohaterki o równie mało spotykanym imieniu, Matylda.
Apolonia mimo swych 30 lat jest nadal samotna i nawet nie byłoby jej z tym źle, gdyby nie ciągłe przypominanie jej na coniedzielnych obiadach u matki o jej "staropanieństwie". Ma ustabilizowane życie, każdy dzień dokładnie zaplanowany i jak na swój wiek jest bardzo zachowawcza w swych poglądach na styl życia. Matylda natomiast mimo swych ponad 70 lat jest osobą nowoczesną i żywotną, udzielającą się w Klubie Seniora  a nadto wzbudzającą spore zainteresowanie u płci brzydkiej.
Apolonia chciałaby jednak  zmiany w swym życiu i marzy o mężczyźnie swego życia, a ponieważ wygrała dwa bilety na Sylwestra w górach postanawia, przy wydatnej pomocy swej przyjaciółki, w przeciągu trzech miesięcy znaleźć partnera na ten bal.
Autorka zastosowała w swej pełnej klimatu ciepła książce konwencję telenoweli przeplatając co rusz opowiadanie o podejmowanych przez  Apolonię zabiegów w kierunku poderwania faceta, który może okazać się dobry nie tylko na ten jeden bal,  z tym co się dzieje u Matyldy i jej adoratorów, z których jeden ucieka się aż do paskudnej intrygi mającej na celu wyeliminowanie swego konkurenta. I tak czytelnik uczestniczy w ciągłych zmianach kadrów, w których z przymrużeniem oka przygląda się poczynaniom raz Apolonii a za drugim razem panu Kaziowi, którzy planują a potem wdrażają w czyn swoje dość oryginalne pomysły, które mają doprowadzić ich do nakreślonego sobie celu.
 Sympatyczna, pogodna opowiastka  traktująca z dystansem i humorem stosunki rodzinne oraz stereotypy jakie jeszcze funkcjonują w naszym społeczeństwie.




________________________________________

książki przeczytałam w ramach wyzwania : Polacy nie gęsi........

poniedziałek, 3 lutego 2014

Monika Warneńska o pobycie Ernesta Hemingwaya na froncie w 1918 roku.








     Monika Warneńska w swej książce "Eliksir Papy Hemingwaya" między innymi pisze o tym, jak bardzo młodziutki Ernest Hemingway rwał się na front I Wojny Światowej, i że w końcu wiosną  1918 / miał niecałe 19 lat/ roku udało mu się marzenia o udziale w wojnie zrealizować poprzez wcielenie go razem z innymi ochotnikami do  oddziału pomocniczego jaką była kolumna sanitarna.  Wspomnienia swe zawarł w książce "Pożegnanie z bronią".
Natomiast ja przypomnę jak Monika Warneńska opisywała jedno z najdramatyczniejszych przeżyć pisarza związanych z jego udziałem w tej wojnie, a zdarzyło się to we Włoszech,  w  wiosce Fossalta di Piave, gdzie  dosięgnął go pocisk austriacki :




 Post bierze udział w Projekcie "Rok 1914 - czas Wielkiej Wojny"

_____________________________________________________________________________
Fotografie przedstawiają teksty ze stron 55 - 58  książki Moniki Warneńskiej "Eliksir Papy Hemingwaya" wyd. przez LSW w Warszawie w 1983 roku. Książkę posiadam w swej domowej biblioteczce.

niedziela, 2 lutego 2014

Lutowe plany czytelnicze.

     

        Styczeń jak już zresztą pisałam wcześniej nie był dla mnie najlepszym pod względem czytelniczym.  W sumie bowiem przeczytałam zaledwie trzy książki, a w zasadzie tylko dwie książki i jedną książeczkę. Mam nadzieję, że luty chociaż krótszy okaże się pod tym względem przynajmniej trochę lepszy. Mój plan to co najmniej cztery książki a z tą co czytam, takim sobie czytadłem z biblioteki, którego tu nie pokazuję pięć. Z tym, że dwie od dołu to w zasadzie mam skończyć, gdyż już je czytam. Wybór mam trudny, gdyż książek do czytania na półkach mam moc i sama nie bardzo wiem, które wcześniej czytać. Pomogłoby mi może losowanie, ale  tym razem dokonałam takiego wyboru, czyli zdecydowałam się przeczytać "Bezcennego" i "Garbo".



sobota, 1 lutego 2014

Weekendowo, ale nie tylko.



Kilka dni temu w TV była powtórka jednego z programów Marcina Dańca "Hity dekady". Program ten był o latach 50- tych w PRL i Daniec przypomniał w nim bikiniarzy. Bikiniarze w PRL byli symbolem zepsucia i gnijącego kapitalizmu toteż byli różnymi sposobami zwalczani przez system co można zobaczyć w tym świetnym filmiku




Bez problemu można znaleźć w internecie kim byli bikiniarze, ale ja przytoczę to co między innymi  napisał o tym zjawisku  jeden z  nich czyli Leopold Tyrmand :


"Właśnie młodzież jest najżarliwiej „ciuchowa”, skarpetki w kolorowe paski są wśród niej manifestem i uniformem. O takie skarpetki toczą się heroiczne boje z komunistyczną szkołą, z komunistycznymi organizacjami młodzieżowymi, z systemem. Już przed paru laty skarpetki stały się zarzewiem świętej wojny o prawo do własnego smaku, jaką młodzież polska stoczyła z reżymem i którą wygrała. Były to zmagania o sylwetkę znaną na Zachodzie jako jitterbug albo zazou – wąziutkie spodnie, spiętrzona fryzura, tzw.plereza, buty na fantastycznie grubej gumie, tzw. słoninie, kolorowe, bardzo widoczne spod krótkich nogawek skarpety, straszliwie wysoki kołnierzyk koszuli. W Warszawie nazywano chłopców tak ustylizowanych „bikiniarzami”, w Krakowie „dżollerami”. „Bikiniarz” pochodził od krawatów, na których wyobrażony był wybuch bomby atomowej na atolu Bikini w 1946 roku. Oczywiście, polski jitterbug był ubogi i nie umyty, prowincjonalna wersja amerykańskiego pobratymca; był śmieszny swą nieprzystosowalnością ani do prawzoru, ani do własnego otoczenia; szył sobie ekstrawaganckie marynary u pokątnych krawców, zamęczał ich pomysłami, których nie rozumieli; obcinał nożyczkami rogi koszul z domów towarowych. Budził lekką odrazę, nawet u tych, którzy go nie zwalczali, ale i jakiś szacunek za swą nieustępliwość, za swą walkę z arcypotęgą oficjalności, za wyzwanie rzucone szarości i zglajchszaltowanej nędzy"

Autor: Leopold Tyrmand, Dziennik, 1954. (fragm. z 25 stycznia 1954 r.)

Tekst pochodzi ze strony.





  

Kończąc dzisiejszy post, taki na sobotę, życzę wszystkim zaglądającym do mnie, by ich weekend mimo chyba nie najlepszej pogody w całym kraju / u mnie halny, który mi dosłownie lasuje mózg / był wspaniały.


I jeszcze delikatnie przypominam, że na blogu trwa rocznicowa wygrywajka, do której można się zgłaszać tu.