wtorek, 28 lutego 2017

"Sanktuarium śmierci" Dariusza Rekosza czyli kryminalnie i sensacyjnie, ale czegoś zabrakło.


źródło

             Szukając książek do lutowej odsłony "łów słów" z "mi"  w tytule znalazłam na storytelu ten o to kryminał Dariusza Rekosza. Nazwisko autora nic mi niestety nie mówi, ale jak się okazuje dorobek literacki, wprawdzie różny, ma spory. Kryminały to nie jest moja ulubiona kategoria literacka, ale nie mogę powiedzieć, by ten -  utrzymany w stylu klasycznych policyjnych powieści kryminalnych -  mnie  nie zaintrygował. 
            Akcja "Sanktuarium śmierci" toczy się w Gdańsku, gdzie w dziwnych i makabrycznych okolicznościach znajdowane  są męskie trupy, nie tylko pozbawione odzienia, ale również gałek ocznych. Elementem, który wydatnie wskazuje na to, że policja ma do czynienia z serią zabójstw jest posiadany przez denatów  za lewym uchem niewielkiego i identycznego tatuażu.
           Dochodzenie w sprawie dziwnych zejść z tego świata młodych mężczyzn prowadzi nadkomisarz Maciej Szerman z aspirantem Woźniakiem. Intensywne śledztwo, jakie prowadzą obydwaj, przynosi zaskakujące wyniki, gdyż okazuje się, że tatuaże jaki posiadali zamordowani i okaleczeni mężczyźni wykonane zostały w Pakistanie a każdy z nich przed śmiercią miał kontakt z pewną piękną blondynką. A tak w ogóle wszyscy byli kiedyś komandosami i brali udział w zagranicznych misjach wojskowych.
           Sprawa morderstw zaczyna więc być coraz bardziej intrygująca a nawet sensacyjna i skomplikowana, gdyż zatacza coraz szersze kręgi, z  mocno niepokojącą rolą służb wojskowych w tle. 
           Ale zanim dosłuchałam audioksiążkę do końca, by zostać zupełnie zaskoczoną dowiadując się  kim się okazała być tajemnicza blondynka, dwukrotnie zirytował mnie grubiański i liczący się tylko ze sobą nadinspektor : w pierwszym przypadku, gdy swym mało profesjonalnym podejściem przyczynił się do śmierci kolejnej ofiary oraz aspiranta Woźniaka a w drugim tym, że nie sprawdził czy kobieta -  która mu w końcowej fazie dochodzenia pomagała -  żyje, tylko sam zabrawszy dokumenty jakich oboje szukali wziął nogi za pas. Te błędy nadinspektora z takim stażem pracy a co idzie doświadczeniem zawodowym, jak Szerman, może nawet nie tak zirytowały mnie,  jak mocno zdziwiły. Okazał się być wyjątkowo pozbawionym wrażliwości facetem, który zupełnie obojętnie potraktował śmierć swego podwładnego, do której się ewidentnie swym, mogę nawet stwierdzić, że głupim, zachowaniem przyczynił. 
             Autor "Sanktuarium śmierci" miał moim zdaniem interesujący  pomysł na intrygę kryminalno-sensacyjną, ale odnoszę wrażenie, że nie do końca sobie z tym pomysłem poradził. O ile bowiem rozpoczął bardzo dobrze zaciekawiając fabułą kryminalną i dodatkowymi wątkami sensacyjnymi to końcówka wypadła w sumie jakoś nijako co sprawiło, że pozostałam z dużym niedosytem jeżeli chodzi o sposób rozwiązania zagadki tajemniczych zgonów byłych komandosów i okoliczności im towarzyszącym. 
               
Audiobook bierze udział w wyzwaniach : łów słów, pochłaniam strony, bo kocham tomy

niedziela, 26 lutego 2017

Czarownica - Anna Klejzerowicz




             "Czarownica" to moja pierwsza przeczytana książka Anny Klejzerowicz. Sama powieść trafiła do mnie wraz z innymi w ramach konkursu na blogu  Moja pasieka i dość długo czekała aż ją przeczytam. Czekała długo, ale przeczytana została błyskawicznie, bo też stron ma tylko 262 i na dodatek druk jak dla staruszków. Mimo iż najmłodsza nie jestem to jednak, jako krótkowidz, czytam jeszcze bez okularów i nie przepadam za tak dużymi literami w książkach. Ale nie o druk tu chodzi przecież, lecz o treść. I tu muszę się przyznać, że o mały włos a byłabym odłożyła książkę już na samym początku. Tak krótkich zdań to chyba nigdy nie czytałam. Czytałam tak,  jakbym strzelała z karabinu maszynowego. Trzy słowa i kropka, cztery słowa i kropka. Przełamałam się jednak i poznałam fabułę, która nie powiem, wciągnęła mnie, ale dopiero, gdy pojawiła się w niej Małgosia, dziewczynka, która lepiej rozumiała się ze zwierzętami niż z ludźmi, od których stroniła. 
              "Czarownica" ma narrację pierwszoosobową a głównym narratorem jest Michał  -   dwie pozostałe narracje występują w opowieściach Ady i matki Małgosi, Jadźki -  który w pewnym momencie swojego życia postanawia wybudować sobie dom na wsi, a gdy poznaje Adę, która mieszka w tej samej wsi a ich znajomość  przeradza się w głębszy związek, decyduje tu przenieść się na stałe. To Ada jest tytułową czarownicą. Przybyła z miasta, zamieszkuje stary drewniany domek na skraju wsi i unika ludzi a w jej domku pełno jest kotów i pies, który jest jedynym łącznikiem jej z poprzednim życiem, które stanowi tajemnicę przez nią głęboko skrywaną. Dopiero Michał sprawia, że Ada decyduje się zmienić swój tryb życia i ponownie zaufać mężczyźnie. Ich wspólne życie zaczyna się sielankowo ale ten stan przerywa nagłe osierocenie przez matkę Małgosi, dziewczynki z sąsiedztwa, która wymaga szczególnej opieki a która trafia do pogotowia opiekuńczego. Los dziewczynki bardzo obchodzi Michała, natomiast Ada, która kiedyś była matką, widzi tę sprawę w zupełnie innym świetle niż mąż. I to sprawia, że przestają się rozumieć.
                 Anna Klejzerowicz porusza w swej książce, która podobno zawiera również odniesienia do autentycznych wydarzeń,wiele istotnych problemów a min. takich jak : ucieczka od zgiełku życia a także w samotność a nawet alkoholizm spowodowane przeżytymi traumami, docenianie natury w życiu człowieka, los osieroconych dzieci czy adopcja. Poza tym dowiadujemy się z tej powieści, że nic nie jest tak oczywiste , jakby się nam na pozór wydawało, i że przyczyna pewnych zdarzeń, które mają istotny wpływ na życie bywa nie zawsze zawiniona a bywa wypadkową zbiegów okoliczności. Tu mowa o Małgosi, jej matce i ojcu. 
                    Podsumowując muszę jednak napisać, że o ile fabuła książki, która w zasadzie zaczęła być bardziej intrygująca i mniej przewidywalna w drugiej jej części, to jednak styl jakim jest ona napisana mnie nie zachwycił a wręcz rozczarował. Prosty, prawie, że potoczny język -  a w narracji Michała nadto suchy jak w sprawozdaniu -  wprawdzie sprawia, że książkę się czyta szybko, gdyż nie zmusza on do zastanawiania się nad tym co się czyta, ale za to pozbawia treść głębi, co niestety nie pobudza do refleksji. 
I dlatego "Czarownica" mimo swej tematyki mnie nie poruszyła, i nie pozostanie dłużej w pamięci.


Książka bierze udział w wyzwaniach : czytamy powieści obyczajowe, gra w kolory, grunt to okładka, pochłaniamy strony, bo kochamy tomy

wtorek, 21 lutego 2017

Japońskie cięcie - Krzysztof Kotowski czyli o tym jak można połączyć hipnozę z archeologią.



       

             Krzysztof Kotowski to zupełnie mi nieznany autor a jego "Japońskie cięcie"  trafiło do mnie w ramach wymiany za punkty na Finta.pl. Chyba się czegoś innego po tej książce spodziewałam biorąc pod uwagę tytuł. Ale w sumie sama dzisiaj nie wiem czego. W każdym bądź razie książka okazała się być thrillerem z pogranicza  medycyny i polityki.  W sumie nie wiem czy bardziej fabuła powieści ociera się o politykę czy o medycynę, ale mnie bardziej w niej zainteresował wątek medyczny, w którym mamy do czynienia z prowadzeniem nielegalnych badań nad wykorzystaniem niezwykłej hipnozy do odbywania przez osoby podlegające hipnozie  "podróży w czasie" i to podróży bardzo odległej, gdyż sięgającej aż wczesnych wieków . 
             Trójka bohaterów książki, która okazała się być już kolejną z serii o dziennikarzu Adamie Kniewiczu i agentce służb specjalnych o pseudonimie Ultra, która owego Adama wciąż ratuje  z opresji, w jakie ten się pakuje, podejmuje próbę wyjaśnienia co łączy instytut medyczny z firmą prowadzącą wykopaliska archeologiczne, która  go sponsoruje. W "Japońskim cięciu" trzecim bohaterem jest młody chirurg, Robert Czechowicz.  Ma on płomienny romans z piękną Jolą i wielkim zaskoczeniem dla niego jest, gdy już ukrywając się przed ludźmi, którzy go z wielką determinacją poszukują, dowiaduje się od Ultry, do której trafia za pośrednictwem Kniewskiego, że Jola to również agentka służb, a na dodatek związana jest z instytutem medycznym prowadzącym nielegalne badania medyczne. W te badaniach, o czym się ogromnie zaskoczony dowiaduje, sam został zaangażowany, a teraz  po seansie hipnotycznym, w jakim wziął udział na przyjęciu, na które zabrała go Jola, jest nosicielem wiedzy wartej dla niektórych więcej niż życie i stąd jest tak intensywnie poszukiwany. 
             Muszę przyznać, że, mimo iż niezwykle rzadko czytuję tego typu literaturę, thriller Kotowskiego wciągnął mnie swą intrygująca i emocjonującą fabułą, ciekawymi wątkami z zakresu medycyny i polityki  a także mimo wartkiej akcji początkowym jej umiarkowanym tempem.  Chyba do połowy a może coś więcej za połowę czytało mi się " Japońskie cięcie" świetnie, ale gdy do akcji powróciła Jola już jako agentka o pseudonimie Sil trochę się pogubiłam, gdyż nastąpiło zagęszczenie wątków  i  osób; dołączyła mafia krakowska, której jakoś nie udało mi się połączyć z całością intrygi, gdyż być może coś mi umknęło w czytaniu. Natomiast zgrabnie i błyskotliwie prowadzony główny wątek dotyczący łączenia szczególnego rodzaju  hipnozy  z wykopaliskami archeologicznymi a także polityką, mimo iż oczywiście ma się w trakcie czytania świadomość, że to autorska fantazja trzyma w napięciu i nawet nie daje poczucia, że czyta się totalną bzdurę.
                    "Japońskie cięcie" polecam miłośnikom tego gatunku, gdyż Krzysztof Kotowski dzięki językowi jakim pisze, świetnym dialogom i dozie humoru, jaka w powieści się pojawia, wart jest zainteresowania na równi z zagranicznymi autorami takich powieści. Doskonale łączy ze sobą kryminał i sensację.


Książka bierze udział w wyzwaniu : Pochłaniam strony, bo kocham tomy!!!

piątek, 17 lutego 2017

O kotach....z okazji ich Dnia.........



                Dzisiaj, 17 lutego, jak wyczytałam, bo moja pamięć jest już zawodna, mamy dzień poświęcony kotom. Dla mnie jest to smutny dzień, bo kilka tygodni temu straciliśmy naszego Białaska.


Wyszedł z domu i już nie powrócił, i można rzec, że ślad po nim zaginął. Niestety nie ma już nadziei, że powróci. Ale ja wciąż go wypatruję.

            To wspomnienie naszego kota jest wstępem do posta, który mi się narzucił w trakcie czytania "Czarownicy" Anny Klejzerowicz, w której to książce od kotów i kocic się roi a jedna z nich zasłużyła na szczególne jej potraktowanie. A dlaczego? -  mówi o tym fragment, jaki cytuję : 

            " Znienacka dobiegło mnie ciche miauknięcie.
             Najpierw sądziłem, że mi się zdawało, ale miauczenie powtórzyło się po chwili. Kot, na sto procent!
              - Kici, kici, Ślicznotko... - wyszeptałem. - To ty, Śliczna?
              Miau. Tym razem wyraźniejsze. Znieruchomiałem w miejscu.
              - Kici, kici. Pokaż się, kotku...
              Przez zarośla przedarło się trójkolorowe futro i zamiauczało nagląco. Kotka! Piękna, czarno-rudo-biała kocica sąsiadów. Przysiadła opodal, wpatrując się we mnie intensywnie. Wyciągnąłem do niej rękę - cofnęła się. I znów naglący miaukot...
               - Co jest, Ślicznotko? Chcesz mnie gdzieś zaprowadzić?
                       Kotka odwróciła się i pobiegła parę kroków do przodu. Stanęło i odwróciła się, patrząc na mnie wyczekująco. Pomaszerowałem za nią na czterech. Była wyraźnie zadowolona. Ruszyła dalej.
                 - Nie tak szybko, Śliczna! Nie dam rady, zaczekaj!
                  Zaczekała. Niesamowite! Poczułem się jak uczestnik niezwykłego misterium.


                  I tak Ślicznotka prowadziła mnie kawał drogi, zatrzymując się co jakiś czas i czekając, aż ją dogonię. Cichym miauczeniem zachęcała do podjęcia dalszego wysiłku. Chwilami znikała mi z oczu; nawoływałem wtedy nerwowo, bojąc się, że całkiem stracę ją z pola widzenia, lecz za każdym razem odpowiadało mi cieniutkie "miau" i kocica wracała po mnie, dwunożnego nieudacznika, aby prowadzić dalej...
                  Naprawdę nie wiem, czy sąsiadka zdaje sobie sprawę z tego, jak mądre ma w domu stworzenie?
                  Nasza wędrówka trwała najwyżej pół godziny choć mnie wydawało się, że upłynęły wieki. A może nawet i tysiąclecia.
W pewnym momencie kotka zatrzymała się, nasłuchując uważnie. Uszka obracały się na wszystkie strony jak małe radary.
                   Była wyraźnie czymś podekscytowana.
                    Zaczęła pomiaukiwać, głośno i uporczywie, jakby kogoś wzywała. Zaaferowana i czujna krążyła wokół niczym niespokojna pantera. Wreszcie podbiegła do mnie i wydała z siebie niecierpliwe prychnięcie, patrząc mi wyczekująco w oczy, wyraźnie zdziwiona i chyba zdegustowana, że jej nie rozumiem.
                     - Co, kiciu!. Co chcesz mi powiedzieć? Że gdzieś tutaj jest Małgosia? Małgosiu!
                     Kotka dała nura pod gęste, rozłożyste  gałęzie   wysokiego, na wpół uschniętego świerku.
                      - Małgosiu, to tylko ja...Poznajesz mnie? Nie chowaj się, proszę. Chce ci pomóc.


                       Ani dziewczynki, ani kocicy.
                       Co miałem robić? Wpełzłem pod te gałęzie! Podrapały mi twarz i ręce.
                       Tworzyły coś w rodzaju baldachimu czy namiotu. Ściółka była tu wygnieciona, ktoś siedział pod nimi jeszcze przed chwilą. Po przeciwnej stronie świerku była miniaturowa polana. Rozejrzałem się niepewnie dookoła. Nagle, gdzieś tak z góry, usłyszałem pojedyncze "miau", a potem dobrze znajomy, uspokajający motorek. Kocie mruczenie.
                       Zadarłem głowę. Na grubym konarze, jakiegoś starego, pochylonego, chyba klonu, zaplątanego tu pomiędzy chojakami, siedziała, mrucząc, Ślicznotka. A obok niej, przytulona do pnia, bosa, zapłakana dziewczynka...".[*]


     
_____________________________

[*]Anna Klejzerowicz,"Czarownica",Prószyński i S-ka, 2012 r., str.93-96     

wtorek, 14 lutego 2017

Wyznanie miłości nie zawsze łatwo przychodzi o czym świadczy fragment z książki "A lasy wiecznie śpiewają".



                     Zaczęłam kiedyś taki cykl postów, który nazwałam "cyklem z fragmentami z  ulubionych książek". Niewiele do tej pory w jego ramach ukazało się wpisów, ale postaram się to nadrobić, gdyż ulubionych książek mam sporo a nie o wszystkich piszę, i to będzie pozostawiony na blogu ślad.
źródło 

                    Dzisiaj jest to miłosny fragment z mojej ukochanej powieści Trygve Gulbranssena "A lasy wiecznie śpiewają".  Czasem słowa miłości trzeba samemu wydobyć z ust i serca kochanej osoby, by się nie rozminąć. I tak właśnie musiała zrobić, mimo swej dumy, Adelajda Barre, by usłyszeć z ust ukochanego Daga, że jego ojciec, stary Dag, nie myli się co do uczuć swego syna.

                   "Co to się stało? Czy kilka słów, wypowiedzianych przez starego Daga, miało usunąć z jej życia tę tragiczną udrękę? Czy na świecie zdarzały się jeszcze takie rzeczy? Jakimi czarami zdołał przeniknąć głębię jej serca? Była przekonana, że nikomu nawet na myśl nie przyjdzie, że ona może mieć taką tajemnicę. Czy mimo wszystko była to prawda? Czy Dag kochał ją naprawdę?
W głowie szumiało jej od pulsującej krwi, ziemia kołysała sie pod stopami.
                   Czyjeś kroki, mocne i pewne, zbliżały się od strony pierwszej izby. Był to młody Dag.
                   Przeczekał przedtem parę chwil, obliczywszy sobie, że teraz Adelajda powinna już znajdować się w pokoju. Lecz zatrzymał się jak wryty, gdy ja ujrzał przy schodach. Odwróciła się powoli i wpatrzyła w niego. Był to on, lecz twarz miał zachmurzoną i ponurą. Więc to jednak nie była prawda...
                  Wreszcie Dag się opanował.
                  - Niech się pani na mnie nie gniewa - powiedział. - To nie jest moja wina. To tylko pomysł ojca.
                  Oczy Adelajdy rozszerzyły się w śmiertelnym strachu.
                 - Więc to nieprawda? - wyszeptała.
                 - Jaka nieprawda?
                 - Że...mnie pan kocha! - Głos się jej załamywał w łkaniu.
             
                 - O...o...to jest prawda - odparł Dag niezręcznie jak chłopiec.  
                 Adelajda stała z opuszczonymi ramionami, ale ostatnie słowa Daga ocuciły ją. Wyprostowała się i teraz stała z dumnie podniesioną głową, jak gdyby chciała patrzeć z góry na cały świat. Stała tak przez jakiś czas. Może oczekiwała czegoś, ale nic się nie stało.
                 Czy udzieliła jej się moc starego Daga? Czy nauczył ją sztuki kierowania losem? Zeszła ze stopnia i obróciła się twarzą do Daga. Jedyna świeca na kominku oświetlała ich postacie.
                
                 Smukła i uroczysta szła przed siebie. Stanęła przed nim, dumna jak nigdy dotąd przechyliła głowę do tyłu i zamknęła oczy. Światło rzucało na nią złoty odblask. Słodki zapach kwiatów owionął Daga. Stał jak wryty i wpatrywał się w nią jak w zjawisko, które lada chwila zniknie. Usta jej poruszyły się, jak gdyby szepcząc mu jakieś intymnie słowa. Głowa Daga pochyliła się nad nią. Pocałował Adelajdę Barre, odwrócił się i odszedł. Nie dotknął jej wcale rękami.
                Adelajda długo stała jak posąg. Czy to wszystko jest prawdą? 
                 Później powoli uniosła głowę. Tak, to była prawda. Potwierdził to słowami, zaręczył się pocałunkiem. Na tym samym miejscu, gdzie go po raz pierwszy zobaczyła".



........................................................................

Trygve Gulbranssen,"A lasy wiecznie śpiewają",Wydawnictwo Poznańskie,1976 r.,str.291-220



sobota, 11 lutego 2017

Czy Albert zakochał się w Wiktorii.


źródło

              Z wielką przyjemnością oglądam emitowany przez TVP1 brytyjski serial o królowej Anglii, Wiktorii Hanowerskiej, p.t. "Wiktoria". Zawsze lubiłam filmy kostiumowe, dobrze i starannie oddające epokę, a ten serial taki właśnie jest. Nie mogłam wczoraj obejrzeć czwartego odcinka, ale dzisiaj to nadrobiłam ulegając atmosferze, w jakiej zbliżali się do siebie Wiktoria i późniejszy jej mąż Albert. A później wzięłam do ręki "Wiktorię żonę Alberta" George'a Bidwella, by przypomnieć sobie co też on pisze o  przyjeździe Alberta do Anglii i tym jak Wiktoria przyjęła tę wiadomość, a także o tym jak to ponowne spotkanie pary się odbywało :

         Ale nagle niespodziewanie król Leopold oznajmia, że książę Albert con Sachsen-Coburg-Gotha zamierza znowu odwiedzić Anglię. Wiktoria udaje obojętność. Proszę bardzo, Albert może przyjechać, jeśli sobie życzy, ale powinien pamiętać, że Wiktoria nie czuje się związana z nim żadnymi obietnicami. Jednakże zagląda do swego dziennika i przerzuca kartki z zapiskami z jego pierwszej wizyty, przed trzema laty.
        "...oczy duże, błękitne... piękny nos... usta słodkie, śliczne zęby... wszelkie zalety, które mogłyby uczynić mnie absolutnie szczęśliwą... zwłaszcza Albert... zwłaszcza Albert..."[*]

         Miną jeszcze dwa dni i królowa opisze w swoim dzienniku scenę, która rozegrała się w Błękitnej Komnatce :  "Powiedziałam mu, że musi wiedzieć, dlaczego chciałam, żeby przyjechał - i że będę taka szczęśliwa, jeśli zgodzi się na to, czego i ja tak pragnę(by mnie poślubił)".
          Albert nie kocha swojej od dawna mu wyznaczonej oblubienicy. Nie odwzajemnia też jej fizycznej namiętności, która w Wiktorii rozgorzała z nieposkromioną zmysłowością. Ale jest młody i wyraźne pożądanie uroczej dziewczyny wywiera na nim wrażenie. Młoda para rzuca się sobie w objęcia i tonie w pocałunkach. [**]

Brzmi to inaczej niż wygląda w serialu, z którego wywnioskować by można było, że połączyło Wiktorię i Alberta obustronne uczucie. Ale moje zainteresowanie dalszymi odcinkami serialu z tego powodu nie maleje i będę wyczekiwać następnego odcinka. Szkoda, że serial nie jest emitowany codziennie.

* George Bidwell,Wiktoria żona Alberta,przekł.A.Bidwell, Wydawnictwo "Śląsk" 1977 r. str. 123-124
** tamże, str.127

czwartek, 9 lutego 2017

O Dostojewskim i jego Gruszeńce rozmawiają Marilyn Monroe i Carson McCullers


     

 
źródło
      "Jak wiecie, Marilyn od wielu miesięcy czytała tę samą powieść. Bracia Karamazow, i czuła, że Carson to jedyna osoba, która będzie umiała z nią porozmawiać na jej temat, i pozwoli wypowiedzieć się o niej jej samej. Marilyn podniosła mnie i posadziła na kolanach, co świadczyło o jej zdenerwowaniu.

        - Czytałaś artykuł Freuda, ten o Dostojewskim i ojcobójstwie? - zapytała.
        - Ludzie często zmieniają sposób wyrażania się, kiedy rozprawiają o literaturze. Zauważyłem to u innych, ale u Carson to wprost biło po oczach, a raczej po uszach.
        - Owszem - odparła. - W bogatej osobowości Dostojewskiego można wyróżnić cztery składowe : artystę, neurotyka, moralistę i grzesznika.
        - Znasz ten artykuł?
        - Niestety tak - przyznała Carson. - Znajomi mówią, że wcale ich to nie dziwi.
        Marilyn zakasłała cicho.
        - Lee mówi, że jego zdaniem świetnie zagrałabym Gruszeńkę.
        - I ma rację, kotku.
        - Dzięki, Carson. Twoje zdanie jest dla mnie bardzo ważne.
        - Ale mów dalej, skarbie.
        - Czytam tę powieść. To wymaga sporego wysiłku. Przynajmniej w moim przypadku.
        - Och w każdym przypadku.
        - I próbuję zrozumieć, jak to możliwe, że dziewczyna pragnie być z mężczyzną, który chciał zabić swojego ojca. Chodzi mi o to, że zabicie ojca...
        - Wszyscy uśmiercamy swoich ojców, moja droga. Taka jest kolej rzeczy. A potem jeśli mamy szczęście, znajdujemy kogoś kto zajmuje ich miejsce.
        - Przecież niektórzy z nas kochają swoich ojców - stwierdziła Marilyn. - Kochają ich przez całe życie.
        - Kochanie czy zabijanie. To bez różnicy.
        - Och, Carson. Trudno się dziś z tobą rozmawia. Nawet dla mnie jest to zbyt perwersyjne. Nic już nie powiem.
        - Perwersyjne, kotku? Za to dostaję nagrody.
Kelner postawił na stole kolejną miseczkę z oliwkami i Carson pałaszowała jedną za drugą, aż miseczka zamieniła się w cmentarzysko wykałaczek i pestek. Z kuchni dolatywały cudowne zapachy, a ja, niestety, tylko siedziałem i warczałem na przechodzących obok gości, którzy gapili się w naszą stronę. Niektóre panie miały na sobie balowe suknie z tiulu, które wyglądały jak nadmuchane, inne przyszły w żółtych lub purpurowych spodniach i żakietach firmy Jax. Marilyn miała do Carson taki sam stosunek jak do Strasbergów, a swego czasu do Arthura. Podobały jej się ich myśli. Podobały jej się ich myśli w taki  sam sposób, w jaki ludziom podobała się jej twarz. Carson zaczęła rozprawiać  o eseju Freuda o Dostojewskim tak, jakby dotyczył jej własnych problemów, Marilyn podparła brodę i słuchała. Egocentryzm  potrafi być frapującą przypadłością. 
          - Gruszeńka to znamienny przykład mówiła. - Na pewno wiesz, że Dostojewski miał umysłowość przestępcy. Wszyscy dobrzy pisarze ją mają, moja droga. Dręczy nas poczucie winy z powodu rzeczy, których dopuszczamy się w snach. Zresztą nie tylko w snach. Podobno biedny Dostojewski w młodości napastował jakąś dziewczynę. Był królem neurotyków, uroczy facet. Ale napisał znakomitą powieść, mój Boże, i potworną zarazem, po prostu potworną. Jego wyobraźnia nie znała granic.
          Marilyn ściszyła głos.
          - Dla tych wszystkich mężczyzn Gruszeńka to tylko kolejna sposobność uporania się z nerwicą, tak? - zapytała.
          - Przez to, że ją pieprzą? O tak, moja droga.
          Marilyn wyjęła książkę i pokazała jej podkreślony fragment.
          - On pisze, że dawni lekarze nazywali kopulację łagodnym atakiem epilepsji.
          - La petite mal.I słusznie. Gruszeńka ma w sobie prawdziwą namiętność. Ma autentyczność, na Boga. Ma niewinność. A ci faceci dążą tylko do tego, żeby ukoić nerwicę w pierwszy lepszy sposób, jaki im się nadarzy. Ale ona też nie jest bez winy. Uważa się za obfity zdrój, a w rzeczywistości jest wyschniętym źródłem.
           - Rany, Lee byłby zachwycony - stwierdziła Marilyn".
           
           
______________________________

Andrew O'Hagan,Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe,przeł. J.i Sł. Studniarzowie,Świat Książki, 2011 r. str.178 -180




poniedziałek, 6 lutego 2017

Styczeń czytelniczo i nowe nabytki książkowe nie w formie stosiku.



            Wreszcie uporałam się ze styczniowymi opiniami więc teraz mogę cokolwiek napisać o tym jak mi pod względem czytelniczym minął styczeń. A udało mi się tym razem przeczytać cztery książki: 


i odsłuchać trzy audioksiążki




Wreszcie przekonałam się do tej formy "czytania" i w ten sposób zwiększam, jak dla mnie, wydatnie ilość poznanych książek.
Udział w kilku wyzwaniach czytelniczych tym razem mnie zmobilizował, i co do tej pory było niemożliwe stało się prawie możliwe.  Z siedmiu przeczytanych książek opisałam na blogu aż pięć.  "Francuska oberża" została tylko  skomentowana na blogu taka sobie kronika a opinii nie doczekały się jeszcze "Niepokorne", ale wkrótce może i ich opinia się pojawi. Linki do opublikowanych opinii znajdują się w zakładce Wyzwania czytelnicze 2017, gdzie uwidocznione jest jak wygląda realizacja podjętych przeze mnie w tym roku wyzwań.

Wszystkie przeczytane w ubiegłym miesiącu papierowe książki pochodzą z  półek mojej biblioteki domowej. 

Nadal staram się zmniejszać kupowanie książek i czytać więcej niż nabędę. I to się mi w zasadzie w styczniu udało, gdyż przeczytałam i odsłuchałam siedem książek a kupiłam trzy, tym razem jednej pisarki, gdyż w ten sposób wyszło mi na Allegro po prostu super tanio. Anne Tyler zachęciła mnie do poznania innych jej książek "Niebieska żeglugą", którą mam i czytałam w ubiegłym roku.


W styczniu trafiły do mojej biblioteki jeszcze cztery pozycje książkowe, ale już zdobyte bez użycia pieniędzy. 






"Sześć pięter luksusu" wymieniłam za punkty na Finta.pl. Miałam ich  niezbyt dużo i długo się zastanawiałam co wybrać aż w końcu zdecydowałam się na historię warszawskiej przedwojennej, jakby ją dzisiaj nazwał galerii handlowej.





"Droga do domu" to niespodzianka od ejotek za ubiegłoroczny mini czelendż...fartnęło się mi i ją właśnie wybrałam sobie, gdyż sporo dobrego o niej czytałam. Natomiast "Siedem spódnic Alicji" udało mi się zdobyć w konkursie na blogu Słowem Malowane. Tym razem to chyba nowość a u mnie o nowości bardzo trudno. O Joannie Jurgała - Jureczka sporo dobrego czytałam więc będę mogła sprawdzić sama jak pisze.

A na koniec coś dla ducha. To prezent od rodziny związanej z Wydawnictwem M przybliżający nowego Metropolitę Krakowskiego.



Mój post podsumowujący poprzedni miesiąc  spóźniony o cały tydzień, ale może zwróci jeszcze Waszą uwagę.

Luty sprawia, że już tęskni się za kolorami wiosny.






piątek, 3 lutego 2017

Dwie odsłuchane książki w jednym poście.....kryminał i reportaż.



             Rzutem na taśmę finiszuję w styczniowej odsłonie wyzwania łów słów. Czasu na napisanie opinii o odsłuchanych jeszcze w styczniu na storytel.pl audioksiążkach mam niewiele więc będę się mocno streszczać.


"Cichy zabójca" to pierwsza książka Izabeli Szolc jaką poznałam. Sama Autorka uważa, że jest to kryminał, o napisaniu którego zawsze marzyła. Mówi również, że  jest z niego bardzo zadowolona. Jak zdążyłam się zorientować nie wszyscy z tych, którzy "Cichego zabójcę" czytali odbierają  go jako kryminał. Również opinie o tej powieści są różne z przewagą tych mniej pozytywnych. Jedno jednak w opiniach się przewija, to to, że jej fabuła wciąga. I ja mogę to potwierdzić, gdyż z dużym zaciekawieniem  słuchałam snutą przez Izabelę Szolc opowieść o policjantce wydziału kryminalnego, Annie Hwierut ; o jej mało ciekawym, i pełnym problemów  samotnym życiu, w którym mało miejsca jest na radość i osobiste przeżycia w związku z  absorbującą i trudną pracą a polegającą na żmudnym prowadzeniu śledztw dotyczących w większości pospolitych przestępstw,  jakie  zdarzają się  w Warszawie, w której pisarka osadziła akcję swej powieści. 
"Cichy zabójca"  z pewnością nie jest kryminałem z gatunku jakie teraz się pisze, czyli takim, który podnosi poziom adrenaliny w trakcie czytania, ale z pewnością jest to powieść o charakterze kryminalnym, gdyż wątków kryminalnych jest w niej co najmniej trzy, w tym również morderstwo a trupy dwa.  Największym walorem tej powieści jest jednakże ukazanie w niej, przez Izabelę Szolc, w sposób pozbawiony zbędnych emocji prawdziwego obrazu zwyczajnej, szarej egzystencji ludzi, którzy nie bardzo widząc sens swego życia łatwo schodzą na drogę przestępstwa. I w tej warstwie jest w książce brzydko i mroczno, jak życie, które toczy się na ulicach pod osłoną nocy. Ale jest również światełko nadziei choćby w postaci ośrodka prowadzonego przez zakonnice, nastawionego na pomoc ofiarom przestępstw.
              W związku z tym, że przedkładam, nad inne, książki o pogłębionej warstwie psychologicznej toteż słuchanie powieści Izabeli Szolc  nie nudziło mnie, jak co niektórych, a nawet zachęciło mnie do poszukania innych jej książek, gdyż pisarka pisze, bo faktycznie ma coś do powiedzenia.
Książka jest objętościowo niewielka więc i słuchałam jej tylko 4,5 godziny zagłębiając się w światek, którego nie znam od takiej strony.





     "Życiem na miarę" ktoś mnie zainteresował w blogosferze a okładka skutecznie mnie zachęciła do wysłuchania książki, gdy ją znalazłam na storytelu. Dziecko przy maszynie i podtytuł - Odzieżowe niewolnictwo. To przyciąga wzrok i wpływa na emocje jeszcze zanim zaczyna się czytać.
Pamiętam doskonale czasy, gdy w naszym kraju było szaro i buro i jedyną możliwość sprawienia sobie czegoś bardziej kolorowego i w lepszym gatunku dawały nam Pewexy. Więc gdy zdobyło się bony dolarowe lub dolary można było sobie w nich nabyć powiew zachodu w postaci markowego ciucha. Ale wtedy firmowe ubrania szyte były faktycznie na zachodzie Europy lub w USA co widoczne było na metkach, które oprócz samego ciucha przyciągały nasz wzrok. Made ind Francja, Germany, USA. Kolorowe, świetnie skrojone i fantastycznie odszyte.  Tak było. 
Ale od lat już wiemy, że globalizacja sprawiła, iż firmy, w tym również  odzieżowe w poszukiwaniu coraz większych możliwości zarobku, który głównie można osiągnąć poprzez tanią siłę roboczą, już dawno swoją produkcję przeniosły tam, gdzie gdzie podaż robotników znacznie przewyższa podaż pracy. I markowy ciuch ma dzisiaj napisane : wyprodukowano tu czy tam. A są to kraje azjatyckie lub afrykańskie. Mamy więc świadomość, że ubrania czy buty znanych światowych firm produkowane są poza krajami, w których te firmy mają swe siedziby i mamy nawet świadomość, że z pewnością wysoka cena jaką za nie płacimy to cena za markę, za modę  i nie ma nic wspólnego z ich wartością, tym bardziej, że wyprodukowane są za bezcen, gdyż robocizna stanowi tu niewspółmiernie niski element tej wartości. A zatem posiadamy świadomość, że robotnicy fabryk rozsianych po całym wschodzie Azji są bardzo nisko opłacani. Ale jak to faktycznie wygląda dopiero uświadomiła mi książka Marka Rabija, w której ujawnia on mechanizmy rządzące produkcją odzieży markowej i ogrom niesprawiedliwości społecznej jaka z tym jest związana. Ludzie niewolniczo pracujący za niezwykle niskie wynagrodzenia, narażeni na złe warunki pracy, które z czasem doprowadzają do wielkich  tragedii, w których na dodatek towar ważniejszy jest niż robotnik, co sprawia, że gdy fabryka się pali, by ewakuować magazyny uniemożliwia się bez skrupułów ucieczkę ludzi, pozbawiając ich możliwości uratowania życia. 
Marek Rabij opowiada w swej książce o tym co zobaczył i czego dowiedział się w stolicy Bangladeszu, Dhace, w której znajduje się tysiące drobnych fabryk produkujących firmową odzież i wyzyskujących w sposób porażający swych pracowników, przy cichym przyzwoleniu tych wielkich firm, które dla wysokich zysków kreują popyt na swoją odzież co roku ustalając nowe trendy modowe.
Książka wzbudza niezwykłe  emocje i pobudza do refleksji. Czy warto kupować taką odzież, jeżeli za jej produkcją kryje się cudze nieszczęście.
         Niestety nie mam czasu pisać więcej. Polecam to reporterskie spojrzenie na to w czym sami świadomie czy też nieświadomie bierzemy udział. Nawet, gdy  kupujemy taką odzież w sieciach second hand.

__________________________________________


Książki biorą udział w wyzwaniu łów słów i pochłaniam strony, bo kocham tomy.

czwartek, 2 lutego 2017

Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe - Andrew O'Hagan.






         Styczeń szczęśliwie dobiegł końca  i na blogach pojawiają się już jego czytelnicze podsumowania a ja jeszcze jestem w lesie z wyzwaniem łów słów. Książki przeczytane lub odsłuchane, a teraz pełna mobilizacja, by powstały opinie. Dzisiaj pokrótce zaprezentuję Wam książkę, którą wypatrzyłam chyba w sierpniu ubiegłego roku w  kiosku, w centrum handlowym. Tytuł mnie zaintrygował, bo akurat zaczęłam wtedy czytać "Blondynkę" Oates a zachęciła mnie nie tylko niska cena książki i jej okładka, ale przede wszystkim fakt, że Autor zastosował w niej ciekawy zabieg narracyjny ukazując Marilyn Monroe a także  jej znajomych i przyjaciół z perspektywy postrzegania jej przez maleńkiego maltańczyka, którego dostała w prezencie  od nie byle kogo, bo od swego przyjaciela, samego Franka Sinatry. 


źródło
           Maf, skrót od Mafiozo, bo tak nazwała go jego nowa pani -  ze względu na ofiarodawcę, który niestety miał powiązania z mafią -  został przywieziony z Charleston w Anglii przez matkę Nathalie Wood, która sprowadzała stamtąd pieski dla swoich znajomych i znajomych swej córki. Ten śliczny biały, bardzo żywy  i inteligentny piesek, którego rodowód poznajemy dzięki jego opowieści,   specjalnie tym razem był przywieziony własnie na prezent dla Marilyn. Marilyn w tym czasie ulegała już  coraz większej frustracji starając sobie i innym udowodnić, że jest dobrą aktorką. Była w nie najlepszej kondycji psychicznej, zażywała sporo leków i korzystała z porad terapeutów. Maf, który lubił filozofować a obrożę miał po słynnym psie samej Wirginii Woolf towarzyszył jej w ostatnich latach życia wszędzie : w seansach terapeutycznych, spotkaniach towarzyskich, na przyjęciach dla filmowców i literatów, na planie filmowym i w lekcjach gry aktorskiej. I chętnie włączył by się do prowadzonych  tam rozmów prezentując swoje przemyślenia i opinie, ale niestety nikt nie czytał w jego myślach a gdy szczekał nikt go nie rozumiał, nawet jego ukochana pani. Jedyne co mógł  zrobić w sytuacji, gdy ktoś bardzo mu się nie podobał, to ugryźć go w kostkę i tak robił, gdy uważał, że ten ktoś swym zachowaniem na to zasłużył.
           Przed czytaniem książki lubię kuknąć na lubimyczytać.pl, by sprawdzić co też  inni o niej sądzą i tym razem też tak zrobiłam. I muszę przyznać, że zostałam zaskoczona tym jak się "Rozważania psa Mafa i jego przyjaciółki Marilyn Monroe"  nie podobały tym co je czytali, i jak na nie wybrzydzali. Nie jest to oczywiście biografia Monroe, której się co niektórzy spodziewali. Chociaż sporo można się dowiedzieć o niej samej i jej życiu na przełomie lat 50 i 60-tych, gdy rozwodziła się ze swym mężem  Arthurem Millerem i poznała  prezydenta  USA  Johna Kennedy'ego. Uczyła się wówczas sztuki aktorskiej u Lee Strasberga w Nowym Jorku. Później przeniosła się do Kaliforni, gdzie grała w swym ostatnim, niedokończonym, filmie Georga Cukora p.t. Słodki kompromis".
           Zgadzam się z tymi co uważają, że zbyt dużo w niej mało strawnego filozofowania, ale to nic w porównaniu z tym jaką przyjemność odczuwałam w trakcie jej czytania przypominając sobie znane postaci związane z artystycznym i intelektualnym życiem Ameryki lat 60-tych ubiegłego stulecia. Pisarki i pisarze aktorki i aktorzy, reżyserzy i krytycy literaccy. Cała plejada znakomitości świata literackiego i filmowego. A poza tym sporo ciekawostek z ich życia. A wśród nich ta, że Marilyn Monroe interesowała się Freudem, że czytała Dostojewskiego. A za przyjaciółkę miała autorkę książki "Serce to samotny myśliwy" Carson Mc Cullers, o której to książce od dawna myślę. Rozmowy o książkach, o filmach i pisarzach, poetach. 
         A więc może nie polecam tej książki wszystkim, ale gorąco polecam tę książkę tym, którym nazwiska osób jakie w niej się pojawiają nie są obce tak samo jak mnie. A także miłośnikom psów i kotów, bo te pojawiają się na stronach książki bardzo często. 
Filozofowanie można sobie pominąć a reszta sprawia prawdziwą intelektualną frajdę, która sprawia, że książkę Szkota, Andrew O'Hagana, czyta się z prawdziwą przyjemnością.  

_____________________________________ Książka bierze udział w wyzwaniu łów słów i pochłaniam strony, bo kocham tomy